Brazylię od Europy różni wiele rzeczy, poczynając od obyczajów na jedzeniu kończąc. Podobnie ma się ze sposobem w jaki Brazylijczycy robią zakupy. Poza znanym nam uprawianym w Europie tzw. shoppingiem popularnym głównie wśród młodszych wychowanych bliżej kultury ze stanów zjednoczonych, w Brazylii królują molochy wypełnione wszelkimi zapachami i kolorami zwane mercado.
Shopping w brazylijskiej wersji
Największe znajdujące się w największych miastach Brazylii pokrywają powierzchnię setek metrów kwadratowych wypełnionych milionem gadżetów, smaków ukrytych w serach czy owocach oraz milionami brzękających monet przechodzących przez setki rąk. Miejskie rynki zajmujące ogromne chale są miejscem spotkań zarówno handlowych jak i towarzyskich. W sieć straganów z owocami, sklepów z ubraniami, bądź gadżetami elektronicznymi wplotły się zapatrzone w telewizor twarze klientów barów pachnących kawą i cashacą.
Te zazwyczaj znajdują się w centralnej części hali, w której przecinają się główne arterie tętniącego życiem i oddychającego pieniędzmi organizmu.
Początek
Początek znajomości z Mercados to niekończące się zdziwienie i zachwyt. Trudno w Polsce znaleźć miejsce w którym obok gnieżdżących się w ciasnych klatkach stworzeń różnej maści smażą się miejscowe przysmaki. Zapach zwierzęcych odchodów miesza się z kuszącym zapachem coxinhas, tworząc miksturę równie słodko kwaśną co sos podawany w licznych ulicznych straganach. Wchodząc do Mercado Central w Sao Paulo wyjdziesz niego kupując po drodze picanhę - brazylijską wołowinę, nową koszulkę klubu piłkarskiego Corinthians Sao Paulo, biżuterię dla świeżo poznanej brazylijskiej piękności, odtwarzacz mp3, którego dźwięki naśladować będzie kupiona właśnie papuga spoczywająca na twoim ramieniu. To tylko jedna z wielu możliwych wariacji, którą mercados oferują swoim odwiedzającym.
Zapach i dźwięk
Choć na początku z uwagi na ogrom zalewających nas bodźców trudno to zauważyć, kiedy już przyzwyczaimy się do otaczającej chaotycznej rzeczywistości zaczniemy dostrzegać drobiazgi tworzące wspomnianą rzeczywistość. Będzie to zapach odpalonego cygara kupionego w jednym z tytoniowych straganów, smak trzymanego w lodzie ananasa czy dźwięk wydawany przez bębny ze sklepu muzycznego prowadzonego przez starszego pana ze skrętem za uchem.
Mercados są przytulne i odnosi się to zarówno do wystroju jak i ludzi, którzy wypełniają te wielkie hale. Nierzadko spoceni, ze zmęczoną twarzą i spracowanymi dłońmi, zawsze jednak uśmiechnięci i skorzy do pomocy zupełnie nie związanej z prowadzonych przez nich biznesem.
Osobowości
Tych nie sposób zliczyć, choć dość łatwo można je pogrupować. Pierwsi i moi ulubieni to tiouzao - wujaszek jak nazywani się w Brazyli, mają powyżej 40 i tryskają humorem równie ostrym co brzytwa, przyprawiając nim swoje ciągnące się przez kolejne cygara historie.
Większość historii ucina z kolei Tia - ciocia, układająca warzywa i machająca miotłą z niezwykłą gracją. Zazwyczaj konkretna, przypominająca surową matkę z ciepłym i opiekuńczym serduchem i ogromną dozą cierpliwości dla tych wszystkich „głupiutkich chłopców”.
Trzecią grupę stanowią pojedyncze osobowości, jak na przykład Pan Juan z Sao Paulo serwujący największe kanapki jaki w życiu widziałem, upychając składniki do wielkiej bułki z niezwykłą pasją, lub Pani zapatrzona bez reszty w telewizor z brazylijską nowelą, w jakiś sobie znany tylko sposób parzyła najlepszą kawę w okolicy... To chyba dlatego do mercados się wraca. Oferują coś dużo więcej niż zakupy, albo wszystko poza nimi.
Brak komentarzy. |