Podróżując na północ Tajlandii zdecydowałam się na wypad w tzw. Złoty Trójkąt. Złotym Trójkątem nazywa się pogranicze Tajlandii, Birmy i Laosu, które słynęło z produkcji opium. Byłam ciekawa, czy na tak krótkiej, jednodniowej wycieczce fakultatywnej, odnajdę choć ślad dochodowego narkobiznesu.
Magiczne słowo opium
W słowie opium kryje się swojego rodzaju legenda. Chyba żaden z narkotyków nie ma w swojej nazwie takiej dozy tajemniczości. Pomysł na opiumowy biznes był prosty. Przedstawiciele górskich plemion i wieśniacy z pogranicza Tajlandii, Birmy i Laosu za grosze uprawiali mak, gatunek papaver somniferum. Ciężka kasę na gotowym opium tłukli narkotykowi bonzowie.
Opium odegrało dużą rolę w historii, kulturze, gospodarce. W filmie „Indochiny” Catherine Deneuve leczyła miłosne smutki, pogrążając się w opiumowym nałogu. W powieści „Drakula” służące odurzały się opiumowymi lekami nasercowymi, dzięki czemu hrabia mógł bez przeszkód uskuteczniać wampiryzm. Wskutek przegranych wojen opiumowych Chiny straciły Hongkong na rzecz Wielkiej Brytanii, a Francuzi mogli wysłać do Państwa Środka chrześcijańskich misjonarzy. „The Opium King” - Birmańczyk Khun Sa - dzięki hodowli maku był w pierwszej piątce narkotykowych fortun świata. Z opiumowej kasy finansuje się birmańska junta wojskowa, a także birmańskie i laotańskie inwestycje, np. hotele.
Birma
Granicę tajsko-birmańską, z Mae Sai do Tachileik, przekroczyliśmy na piechotę, i co ciekawe, paszporty zostały na granicy. Przewodnik miał je odebrać przy powrocie grupy. Dumny napis Myanmar daje do zrozumienia, iż w tym kraju nazwa Birma jest uważana za obcą, kolonialną.
Na tle cywilizowanej Tajlandii Birma jest biednym krajem. Złoty napis głosi, że jesteśmy w „Mieście Złotego Trójkąta”, a nie ma nawet asfaltu, tylko mocno ubity trakt. Kurz sprawia, że mnóstwo ludzi ma zasłonięte twarze. Sprawdza się zasada, że gdzie bida z nędzą, tam dobrze się mają tylko banki i świątynie. W Tachilek lśnią pozłacane dachy watów i bankowe neony. Poza tym właściwie wszystko wyglądało na stare, zużyte i zakurzone.
Skromne życie nie oznacza, że nie można żyć stylowo. Choćby tutejsze motoriksze - są jak rasowe choppery. Co prawda nie amerykańskie, a chińskie, i z przyczepką. Z przodu zadawali szyku Azjaci w klapkach. Szyku zadają też birmańscy mężczyźni w swych tradycyjnych strojach - longya. Stroje przypominają specyficznie udrapowaną spódnicę lub spódnicospodnie. Wyglądają szalenie malowniczo.
Bazar
Sąsiedztwo z Tajlandią sprzyja wymianie handlowej. Wielkie targowisko stanowi źródło dochodu dla ludzi z obu stron granicy. Nie trzeba zawracać sobie głowy birmańską walutą - wystarczy tajski baht. Dostajemy godzinę na grzebanie po bazarze.
Na skraju można kupić napoje. Turyści zdumieni patrzą, jak sprzedawca otwiera szklaną butelkę, przelewa zawartość do plastikowej torebki i dorzuca słomkę. Picie chlupie sobie w reklamóweczkach, kiedy ruszamy na podbój targowiska.
Bazar zapewne składa się z wielu działów, ale godzina starcza tylko na część szmaciano - podróbkową. Ubrania nie różnią się wiele od tych z polskich bazarów, te same podkoszulki, te same gacie. Za to świat podróbek jest wyjątkowo bogaty. Za ekwiwalent 5 zł można zakupić bazarowej jakości kosmetyczkę Longchamp. Reklamy rozpisane ręcznie na kartonach promują bazarowej jakości torebki Gucci. Po 20 zł. Ale trafiam też na sklep, gdzie torebeczka Loewe jest prawdziwym arcydziełem. Cena wyjściowa - prawie 400 zł.
Hey, sister!
„Hej, siostro” - krzyczy do mnie sprzedawca z koszem towaru zawieszonym na szyi - „Mamy wszystko. Mamy viagrę, cialis, inne leki”. Nie dziękuję - odpowiadam. „A czego szukasz. Wszystko możemy dostarczyć”. Uśmiecham się i odchodzę. Zasada klient nasz pan działa tu bez zarzutu.
Cud w proszku
Na policzkach birmańskich kobiet i dzieciaków widać żółtą paćkę - puder thanakha. Jest uzyskiwany z kory drzew limonia acidissima. Puder można kupić na każdym kroku. Najbardziej widowiskowo wyglądają te w folii - pakowane po kilo, lub pół kilo. Jak jakiś barwnik. Mają nawet różne odcienie: żółcie, pomarańcze, beże. 40 gramowe pudełko kosztuje 5 zł i już nawet nie chce mi się o nie targować. Domowy test wykazuje, że żółty puder na twarzy jest niewidzialny. Zamiast płacić fortunę za markowe kosmetyki, wystarczy tani birmański proszek. Producent zapewnia, że matuje skórę, pozwala jej oddychać, zapobiega starzeniu, poparzeniom słonecznym, trądzikowi, grzybom, chłodzi, odświeża, nie uczula. Po prostu cud w proszku.
Weronika
W sklepie płytowym głośna muzyka i tłum ludzi. Nic dziwnego - CD i DVD po 3 zł, blue-ray trochę droższe. Na pierwszy rzut oka nie mają nic wspólnego z dziadostwem ze Stadionu X-lecia. Lśnią, złocą się i srebrzą, kuszą głębokimi kolorami eleganckich opakowań. Kupuję film „Largo Winch”, którego część akcji dzieje się w Birmie. Chcę też sprawdzić, ile Weroniki Rosati jest na ekranie. Domowy test wykazuje, że malutko. Film ma tajski dubbing, a angielskie napisy tylko do połowy. Potem pojawiają się litery jeszcze w 2 językach. Orientalnych. Za 3 zł mam dodatkową edukację.
Shwe Dagon
Stylowy rzęch marki toyota wiezie nas do skarbu Tachileik - kopii świątyni Shwe Dagon. U podnóży wielkiej pagody dopadają nas dzieci z żółtymi buziami i parasolkami. Mają chronić nas przed słońcem. Nie odstępują nas na krok, niektóre są zresztą niezłymi przewodnikami. Podkreślają z naciskiem, że postaci Buddy są w odrębnym, birmańskim stylu. Na koniec dajemy datek za poświęcenie nam czasu i zapewnienie parasola ochronnego nad naszymi głowami. Dzieci robią jeszcze biznes na obrazkach. Obrazeczki są oczywiście stylowe, ale 20 zł za kilka pocztówek to rozbój w biały dzień.
Po wizycie w jeszcze jednej, nowiutkiej świątyni, już bez dzieci w roli asysty, wracamy na granicę. Nikt nas zbytnio nie kontroluje, wszystkie podróbki i pirackie płyty przechodzą do Tajlandii bez problemu. Kolorowy i wzorzysty autokar wycieczkowy wiezie nas do Sop Ruak. Tu rzeki Mekong i Sop Ruak łączą 3 kraje: Tajlandię, Birmę i Laos. Złoty Trójkąt...
Zanim zaczniemy rejs po Mekongu, oglądam smętne ławki. Współfinansował je znany z amerykańskich filmów DEA - Drug Enforcement Administration. Nie mamy w programie wizyty w muzeum Hall of Opium, ławki od DEA są więc na tej wyprawie pierwszym śladem narkotykowej historii tych terenów.
Laos - z wkładką i bez
Laotańska część wycieczki to krótki rejs po Mekongu i wizyta w wiosce Done Xao. Na rzece piaszczyste wysepki, chińskie statki z kasynami na pokładzie, na tajskim brzegu rozpadające się chatynki, na laotańskim brzegu wioska-targ. Na targu zaś - cuda i dziwy. Już na pierwszym stoisku straszy lokalna specjalność - wódka z wkładką. Na stoliku stoją szklane kadzie, w nich alkohol, a w alkoholu zatopione: węże, skorpiony, małe jaszczurki, korzenie i zioła. Zapewne nadają wódce szczególnej mocy. Najbardziej spektakularnie wygląda kadź z wężem: dorodne cielsko gada zwinięte wzdłuż ścianek naczynia, na górze łeb. Wygląda prawie jak żywy, jakby zaraz miał wyskoczyć i nas pożreć. Łuski odłażą od cielska, ich fragmenty pływają w wódce. Wygląda to i fascynująco i obrzydliwie. Zawsze chętni do darmowej degustacji wódy Polacy tym razem stają wryci i nie wiedzą, czy się odważyć. Ja też nie mam pewności, ale raz się żyje. Dostaję chochelkę, zanurzam ją w alkoholu jak w zupie i próbuję nie wyłowić wężowych resztek. Upijam ździebełko, smakuje jak mocny bimber z nielegalnej produkcji na mazowieckiej wsi.
Wszędzie stoją butelki ze zgrabnie upchniętą w środku kobrą. Mała butelka - mała kobra, duża butelka, większa kobra. To na pewno ciekawa pamiątka z Laosu, ale pamiętajmy, że przywóz do Polski egzotycznych alkoholi ze zwierzęcą wkładką jest zabroniony. Łamiemy kilka zakazów: wwozu artykułów pochodzenia zwierzęcego spoza Unii, obrotu zwierzętami pod ochroną. W dodatku kupując alkohol i inne wyroby wykonane ze zwierząt, napędzamy popyt i przyczyniamy się do wyginięcia zagrożonych gatunków.
Whisky i fajka
Maszeruję dalej dróżką przez zakurzoną laotańską wioskę. Zjadam pyszną zupkę, wokół ganiają dzieci i psy, w plecionym koszu jakieś małe kuraki czekają na zabicie. Potem trafiam na kolejne lokalne procenty - laotańską whisky. Ruda wóda kusi bogactwem rodzajów. Przelicznik cen jest prosty: 0,5 l - 50 bahtów, 0,7 l - 70 bahtów, 1 l - 100 bahtów, czyli od 5 do 10 zł. Degustacja odbywa się poprzez nalanie whisky do nakrętki. Gdy nikt z degustujących nie padł, nie oślepł ani nie dostał drgawek, kupuję na prezent pół literka Czarnego Konia. Niech się rodzina napije.
Jak przystało na Złoty Trójkąt, na bazarze jest mnóstwo opiumowych fajek. Niektóre tak piękne, że trudno oderwać wzrok. Niektóre niezdatne do przewozu do Unii - z kości słoniowej, ozdobione kamieniami. Cena wyjściowa ok. 200 - 300 zł. Luksusowe, piękne i drogie wręcz nie pasują do tego smętnego bazaru gdzieś nad Mekongiem. Ale są i tańsze fajki opiumowe. Te ceramiczne, wyglądają jak urocze, kolorowe garnuszki. Ciekawe ile czasu zajęłoby znalezienie samego opium?
Tajlandia
Król Tajlandii Bhumibol Adulyadey przez wiele lat walczył z opiumowym biznesem w swoim kraju i uruchomił wiele programów przeciwdziałających narkotykom. Wśród ludzi żyjących z hodowli maku promował inne uprawy: kawę, herbatę, pomidory. I udało się. Przez lata spadła ilość makowych upraw i znaczenie Złotego Trójkąta, przynajmniej jego tajskiej części. A jednak lata tradycji odcisnęły piętno na regionie. Dla wielu plemion północy hodowla maku i produkcja opium jest nadal ważna z kulturowego punktu widzenia. Poletka istnieją nadal, ale bardziej rozproszone, lepiej ukryte, pomieszane z innymi uprawami, trudniejsze do namierzenia. Uważa się, że opiumowy prym w Tajlandii wiedzie teraz plemię Karenów, słynne z kobiet z długimi szyjami.
Światową palmę pierwszeństwa w hodowli maku i produkcji opium dzierży teraz Afganistan, tworząc kolejne fortuny i pogrążając w nałogu niekiedy całe rodziny. Recepta na sukces zapewne jest podobna, jak kiedyś w Złotym Trójkącie.
W czasie jednodniowej wizyty w Złotym Trójkącie nie zobaczyłam makowych upraw, „opiumowych kafejek”, ani ciężko pracujących górskich plemion. Nie poleżałam na „opiumowej poduszce”. Nie miałam czasu na poszukiwanie nielegalnego towaru. Zrozumiałam, że hasło Złoty Trójkąt to tylko haczyk na turystów. Ale i tak było ciekawie. Ceramiczna fajeczka będzie mi przypominać, że w drobnym stopniu otarłam się o wielką narkotykową historię.
Brak komentarzy. |