Turcja jest jednym z najciekawszych i najbardziej kolorowych krajów, jakie udało mi się odwiedzić. I jednym z tych, do których wielokrotnie można wracać i zawsze zaskoczy nas coś nowego. Co warto wiedzieć przed wyjazdem do Turcji, czym ten niezwykle kolorowy kraj może nas zaskoczyć?
Pierwszym skojarzeniem z państwem na pograniczu dwóch kontynentów, jest oczywiście turecka kuchnia. Chyba na razie dla mnie numer jeden. Cechuje ją przede wszystkim różnorodność, świeżość produktów, w szczególności warzyw, owoców i ryb. Obojętnie, na jaką potrawę zdecydujemy się, na stole zawsze zastaniemy mnogość przystawek, sałatkę, świeży chleb, sok. Jednym słowem, ciężko będzie znaleźć nam puste miejsce na stole. Niezależnie od tego, czy chodzi o śniadanie, lunch, czy obiadokolację. Najsłynniejszym posiłkiem jest oczywiście kebab. Co ciekawe, każdy region, czy większe miasto słynie ze swojego „kebabowego specjału”, np. Kebab Iskender, Urfa, czy Kiş. Każdy z nich cechuje inny sposób podania albo dodatki. Zawsze jednak jest to potrawa serwowana na talerzu, a nie jak u nas do ręki. Ulubione mięso to oczywiście baranina. Ta jednak jest dość droga, więc króluje drób i wołowina. Amatorzy ryb koniecznie powinni spróbować ich wzdłuż wybrzeży mórz: Śródziemnego, Egejskiego i Czarnego, gdzie będą świeże i pyszne. A jeśli komuś uda się spędzić wakacje w okolicach Trabzonu, bezwzględnie trzeba zapytać o kuymak, czyli serową masę z dużą ilością masła i kukurydzianego pyłku, w której macza się świeżutki chleb. Po sytym obiedzie nie należy zapomnieć o deserze. Turcy są mistrzami w wyrabianiu naprawdę słodkich słodkości? Chałwę wszyscy znamy, ale najlepiej smakuje właśnie w swojej ojczyźnie. Ciekawym łakociem jest także pişmaniye - rodzaj waty cukrowej zwiniętej w małe kuleczki. Wielu chwali sobie lokum - rodzaj galaretki z mąki pszennej z cukrem, obsypanej wiórkami kokosowymi lub cukrem pudrem. Obowiązkowo również spotkamy się z baklavą. Jest to ciasteczko złożone z cieniutkich warstw z ciasta francuskiego, przełożonych masą pistacjową, a to wszystko oblane cukrową polewą.
Każdy słyszał o kawie po turecku. Jednak trunek ten podaje się w Turcji w zupełnie inny sposób. Mianowicie potrzebny jest do tego niewielki tygielek, który stawiamy na małym ogniu. Do zimnej wody wsypywana jest kawa (inna, niż ta, którą znamy) oraz cukier, wedle uznania. Po lekkim zamieszaniu, należy odczekać, aż kawa spieni się, a następnie powolutku płyn wlewamy do maleńkiej filiżanki. Kawa jest pyszna, a żeby rytuał jej picia dopełnić, filiżankę należy odwrócić do góry dnem. Z fusów, które układają się na spodku można odczytać tzw. fal, czyli wróżbę.
Jednak, jeśli chodzi o napoje w Turcji zdecydowanie króluje çay, czyli herbata. Podawaną w małych szklaneczkach w kształcie tulipana, na kolorowych podstawkach możemy spotkać dosłownie wszędzie. W restauracjach, kafejkach, na każdym rogu ulicy. Na szklaneczkę mocnej tureckiej herbaty zawsze znajdzie się czas. I jest to czas niezwykle ważny; czas relaksu, rozmowy, okazywania szacunku dla gościa. Zresztą szklaneczka herbaty w ręku, to jedna z rzeczy charakteryzujących prawdziwego tradycyjnego tureckiego mężczyznę. Oprócz niej, to papieros, często skręcany i tespih w ręku (coś na kształt naszego różańca, używany raczej w celu odstresowania się poprzez przekładanie między palcami koralików). Swój czas zazwyczaj spędza on w kevhanach, zadymionych kawiarenkach, gdzie wraz z towarzyszami gra w tavlę, tradycyjną turecką grę planszową i popijając herbatkę rozprawia o egzystencji.
Innym nałogiem każdego Turka jest na pewno piłka nożna. Sport ten kochają tam wszyscy, a na ulicach w poszczególnych miastach często można usłyszeć przyśpiewki danego klubu piłkarskiego albo zobaczyć ich barwy na koszulkach, Fenerbahçe, Galatasaray, Trabzonspor itp.
Jeśli o ulicy mowa... Na pewno jedną z pierwszych rzeczy, która zwróci naszą uwagę w Polsce, po dłuższym pobycie w Anatolii będzie... cisza. Tak, bo na tureckich ulicach panuje ciągły gwar. Niezależnie od pory dnia i nocy. Życie toczy się „na ulicy”. Tam się handluje, rozmawia, spotyka z innymi. Wszyscy się śmieją, krzyczą, musi być głośno. Pięć razy na dobę z minaretów dobiegają nas dźwięki ezanu, czyli nawoływanie do modlitwy. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze dźwięki klaksonów. Bo turecki kierowca, jeśli sobie paręnaście razy nie zatrąbi, będzie chory. Nie lada wyzwaniem jest przejście na drugą stronę ulicy. Ze specjalnych kładek dla pieszych nikt nie korzysta, chyba tylko turyści. Żeby wmieszać się w tłum, trzeba przemykać pomiędzy pędzącymi samochodami. Nieodłącznym elementem tureckiej ulicy jest tzw. dolmuş. Bardzo popularny środek komunikacji miejskiej - zawsze przepełniony pasażerami busik.
Jeśli chcemy udać się w głąb kraju, to oprócz liniowych autobusów (o bardzo wysokim standardzie), czy pociągów (niestety nie wszędzie uda nam się nim dostać) świetnie w Turcji działa autostop. Na samochód czeka się maksymalnie kilkanaście minut, a i to czasem wydaje się długo. Ważne jest, by zawsze był z nami ktoś płci męskiej. W innym wypadku wiąże się to z ogromnym ryzykiem.
No i na końcu mojej listy skojarzeń z Turcją wspomnę o Nazar Boncugu, zwanym przez Polaków Okiem Allaha/Proroka. Czarna kropka na niebiesko białym tle to rodzaj talizmanu, z którym spotkamy się wszędzie; na szyi, na drzwiach, na ścianie, w samochodzie, przy kluczach... Jeśli ktoś ze szczerymi intencjami nam takowy podaruje, i w Turcji i po powrocie do domu będziemy bezpieczni od wszelkiego złego uroku.
Brak komentarzy. |