Tęsknota za turniami, zapachem oscypków i pięknymi widokami zagłuszyła głos rozsądku i pomimo przeciwności losu postanowiłyśmy spędzić tydzień w ukochanych Tatrach.
Te przeciwności to dopiero co operacja stopy u jednej, stan zapalny stawu kolanowego u drugiej. Trzecia zdrowa. Aż tak nierozsądne nie jesteśmy. Z uwagi na średnio licząc marną kondycję trzeba było opracować specjalne trasy. Prognoza pogody na Onecie przygotowała nas na trzy dni deszczu i trzy dni słońca.
Po 7-godzinnej podróży z centrum Polski dotarłyśmy do Zakopanego w sobotę po południu. Szybkie zakwaterowanie w samym centrum (zawsze wybieram z uwagi na fakt, że wszędzie blisko, busiki w różne strony) i już idziemy przywitać się z Zakopanem, korzystając z jeszcze pięknej pogody. Mała aklimatyzacja, piwo na tarasie knajpki na Krupówkach, muzyka góralska i już jest cudownie.
Niedziela wita nas zgodnie z zapowiedziami deszczem. Ale co tam. Ubieramy się odpowiednio i ruszamy w stronę Kuźnic. Wchodzimy na Ścieżkę pod Reglami z zamiarem przedarcia się do skoczni. Niestety, nasilający się deszcz powoduje, że ścieżka staje się błotną ślizgawką, co w sytuacji niezbyt sprawnych kończyn, może nas całkowicie wyeliminować z dalszych szalonych eskapad. Wycofujemy się i jak przystało na niedzielne turystki ubitym traktem idziemy pod Skocznię. Tu przeczekujemy najgorszą nawałnicę w przytulnym barze.
Los jest dla nas łaskawy i deszcz zaczyna zamieniać się w mżawkę, wyruszamy więc przez całe Zakopane w stronę Gubałówki. Przestało padać więc wjeżdżamy na górę i podziwiamy panoramę, gdyż solidny wiatr rozwiał dla nas chmury. Plany przejścia na Butorowy Wierch i zjazdu wyciągiem krzesełkowym niweczy kolejna fala deszczu. Pozostaje nam więc tylko zjechać na dół i znowu zatonąć w atmosferze hałaśliwego ale cudownego miasta.
Poniedziałek - deszcz. Zabieram moje przyjaciółki na Pęksowy Brzyzek. Atmosfera najpiękniejszego cmentarza, historia zatrzymana w pomnikach, poruszenie i wzruszenie.
A potem spacer starą ulica Kościeliską i podziwianie starej architektury, siedlisk starych rodów.
Gdy my jemy obiad w klimatycznej piwnicy, gdzie smakowite dania są „na wagę”, wreszcie wychodzi nieśmiało słońce. Znowu przechodzimy całe Zakopane aż do wejścia do Doliny Białego. Tam Drogą pod Reglami spokojnie dochodzimy do Doliny Strążyskiej. A że słońce coraz śmielsze to i my wyruszamy w Dolinę. Deszcz odstraszył trochę turystów więc cisza, ptaki, piękna przyroda. Wracamy urokliwą ulicą Strążyską, zatrzymując się na wspaniałych pierogach w Zajeździe pełnym pamiątek po Piłsudskim.
Wtorek - miał być deszcz więc zaplanowałyśmy termy w Bukowinie. A że słońce, to wyruszyłyśmy z Bukowiny na Głodówkę, podziwiając po drodze ponoć najpiękniejszą panoramę Tatr. W schronisku trwały przygotowania do wieczornego spotkania podróżników w ramach Festiwalu Trzech Żywiołów. Obejrzałyśmy przygotowywaną wystawę zdjęć podróżników, odpoczęłyśmy i w drogę powrotną. Deszcz zaczął kropić. Szczęściem wyjeżdżający ze schroniska jeep podrzuca nas pod same termy bukowińskie. A tam same przyjemności dla ciała i dla duszy: baseny ciepłe, zimne, bąbelki, masaże, dzikie jaskinie, rwące(porządnie) rzeki. Gorąco polecam.
Środa - od dziś gwarantowane słońce więc oczywiście wyprawa na Kasprowy. Dwie godziny w kolejce i już podziwiamy niesamowite widoki. Na górze zostawiam moje obolałe towarzyszki i wyrywam na Liliowe. Przysiadam wysoko, daleko i rozkoszuję się ciszą, wiatrem i widokiem. Stapiam się z górami i mogłabym tak trwać i trwać ale niestety rzeczywistość wzywa, godzina biletu zobowiązuje więc zjeżdżamy na dół.
Pół dnia przed nami więc jeszcze małe, delikatne nawet dla operowanej stopy podejście na Kalatówki. Poleżeć na łące, pogapić się na obłoki i w dół.
Czwartek - Dolina Kościeliska. Całodzienna wyprawa, spokojny spacer piękną doliną. Ludzi przybywa. Jutro zaczyna się długi weekend. Schronisko i teren wokół już zatłoczony. Obowiązkowo zjadamy kultową tutaj i najlepszą na świecie gorącą szarlotkę i ruszamy w drogę powrotną. Robię jeszcze szybki skok w bok aby przywitać się z moim ukochanym Stawem Smreczyńskim, którego dawno nie widziałam i dołączam do moich dzielnych towarzyszek, które już ledwo, ledwo ale idą i nie narzekają.
Piątek - niezbyt mądry pomysł wyjazdu do Morskiego Oka. Długi weekend pełną parą. Daleko przed Łysą Polaną już stoją samochody w korku, część na poboczu, parking na Łysej pęka w szwach, dalej prywatne samochody nie są wpuszczane, już całkowity brak miejsc. Ale nasz busik z dzielnym góralem mknie cały czas lewym pasem, od czasu do czasu przyciska się jedynie do innych wozów aby przepuścić zjeżdżający samochód. Cudem więc docieramy do wejścia na teren Parku. Tutaj z uwagi na stan nóg koleżanek przesiadamy się na wóz konny i mamy fantastyczną godzinę relaksu.
Morskie Oko niesamowicie zatłoczone. Chciałam zrobić sobie małą wycieczkę do Czarnego Stawu ale zawróciłam zniesmaczona przebijaniem się przez tłum. Pozostawało zatopić się w kontemplacji cudownej doliny, pełnej szmaragdowo-niebieskiego światła.
Nagle rozpętała się burza, grad rozpędził tłumy nad wodą, schronisko szczelnie wypełniło się ludźmi. Siedziałyśmy na ławce pod prowizorycznym dachem i podziwiałyśmy cuda przyrody - szalejące chmury, zmieniające się kolory. I dopiero przejmujące zimno zmusiło nas do myśli o powrocie.
Sobota - wyjeżdżamy skoro świt we mgle i zimnie. W niedzielę na Kasprowym będzie śnieg.
Tatry są piękne. Niekoniecznie trzeba być w pełni sprawnym aby móc czerpać radość z ich piękna. Wystarczy odpowiednio zaplanować i cieszyć się każdą chwilą.
Koniecznie pobliski Chochołów
Brak komentarzy. |