Tak się szczęśliwie stało, że nadarzył mi się wyjazd w góry do Szklarskiej Poręby za nieduże pieniądze z dojazdem, noclegiem, wyżywieniem i przewodnikiem więc grzechem byłoby nie skorzystać. Zapisałam się od razu z mamą i 11 stycznia pojechałyśmy na: dla mnie kolejną przygodę dla niej pierwszy wyjazd od dłuższego czasu.
W takim razie zaczynając od początku nastąpiła zbiórka uczestników ok. 6 nad ranem w piątek 11.01.2013 roku i po załadowaniu bagaży, zajęciu miejsc i tu pojawił się drobny problem okazało się, że autobus ma 2 miejsca mniej niż miał mieć. Jeden z panów postanowił, że siądzie na schodach a drugi pojechał autobusem i dołączył w Jeleniej Górze do nas :). Nie ma co marudzić bo jak wiadomo darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby a autobus był nam darowany. Potem okazało się również że w tylnej części autobusu było zimno - bo wiało od tylnych drzwi, z przodu gorąco po włączeniu klimatyzacji, którą trzeba było wyłączać szybko bo coś się grzało za bardzo w silniku czy gdzieś jak za długo była włączona. Skutek był taki, że zanim coś ciepła doszło na koniec to klima musiała być wyłączona. Na szczęście widoki zrekompensowały wszystkie niedogodności. Ale bez marudzenia. Około godziny 13 dotarliśmy do miejscowości Lubiąż w Karczmie Cysterskiej zjedliśmy obiad, który niestety nie był za ciepły a i zdarzało mi się jeść znacznie smaczniejsze potrawy. Chociaż po ok 6 h w zimnym autokarze głodna i zmarznięta zjadłam co mi dali ze smakiem. Następnie z przewodnikiem zwiedziliśmy tamtejszy pocysterski klasztor. Muszę przyznać, że zarówno klasztor oraz wiedza przewodnika zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. Klasztor jest piękny i bardzo duży, większość sal zwiedzanych przez nas ładnie zachowana z pięknymi malowidłami. Niestety nie ma na tyle pieniędzy, żeby cały klasztor odnowić i do zapierającej dech w piersiach sali przechodziliśmy dosłownie sypiącym się korytarzem.
Cysterski zespół klasztorny w Lubiążu, jeden z największych tej klasy w Europie, będący jednocześnie największym opactwem cysterskim na świecie. Opactwo to nazywane jest arcydziełem śląskiego baroku, świetni rolnicy, rzemieślnicy - utrzymywali się z pracy własnych rąk. Do Lubiąża usytuowanego nad jedną z najstarszych przepraw rzecznych przez Odrę sprowadził ich z Turyngii w 1163 r. książę Bolesław I Wysocki. Tu zakonnicy stworzyli dom macierzysty śląskich klasztorów. Byli właścicielami kopalni i kramów (handlowali solą i śledziami), budowali płatne przeprawy na Odrze, zakładali winnice, uprawiali sady i ogrody. Rozrastający się zakon, w XIV w. posiadał majątki od Wielkopolski przez Śląsk do Małopolski, jednak już w połowie następnego stulecia zaczął podupadać wskutek wojen husyckich. Zakon Cystersów założyli Benedyktyni w XI w. we francuskim Citeaux (łac. Cistercium) - stąd nazwa. Opactwa budowane w malowniczych miejscach były w średniowieczu ważnymi ośrodkami kulturalno - gospodarczymi. Cystersi - samowystarczalni, posłuszni zasadzie ora et labora (módl się i pracuj).
Czas zwiedzania i możliwość podziwiania niestety upłynął szybko i czas był ruszać w dalszą drogę. Załadowaliśmy się do autobusu i w kilka godzin później byliśmy już w Szklarskiej Porębie. Na miejscu zakwaterowanie do ośrodka Pory Roku na Kilińskiego 16, obiadokolacja - pyszna, spotkanie integracyjne oraz czas wolny. Czas wolny miałam już rozdysponowany zanim jeszcze wyruszyliśmy ze Szczecina. Na couchu umówiłam się na piwko wieczorkiem z miejscowymi i razem z mamą i dwiema babkami również mama z córką poznanymi w autobusie poszłyśmy do bardzo fajnego lokaliku (Na Winklu) - mają super wino grzane i kaszankę też pyszną. Dzięki znajomością z Pawłem i Izą, dowiedziałyśmy się gdzie i co warto zjeść. Niestety czasu za mało było, żeby wszystko spróbować, ale spodobało mi się miejsce i koniecznie muszę tam wrócić. Wieczór upłynął szybko na miłej rozmowie w świetnym towarzystwie. Niestety nadszedł czas powrotu do ośrodka jak się okazało wracałyśmy jako ostatnie. Trzeba było położyć się i nabrać sił na kolejny dzień ale po takich wrażeniach nie było łatwo zasnąć.
Następnego dnia budzik dzwonił nieubłaganie, ale nowy dzień i nowe przygody czekał. Po śniadaniu wybraliśmy się do Karpacza gdzie zaczęliśmy zwiedzanie od Świątyni „Wang”. Troszkę historii: „Świątynię w XII wieku zbudowali Norwegowie w miejscowości Vang nad jeziorem Vangsmjosa. W Karkonosze została przywieziona w 1842 roku przez króla pruskiego Fryderyka Wilhelma IV. Jej konstrukcję wykonano bez użycia gwoździ. Snycerka na dwunastowiecznych portalach i kolumnach z kapitalami, a także rzeźby lwów nordyckich są dziełami prawdziwej sztuki potomków Wikingów. Na zewnątrz świątyni podziwiamy stylizowane krużganki i granitową dzwonnicę. Obok kościoła znajduje się Dom Parafialny, w którym można wynająć pokoje gościnne, punkt medyczny Diakonii Wang, księgarnia z wydawnictwami religijnymi i turystycznymi, rzeźba przedstawiająca wskrzeszenie Łazarza. W pobliżu świątyni Wang znajduje się punkt wyjściowy na Śnieżkę i główne szlaki karkonoskie. Z zabytkowego cmentarza rozciąga się piękny widok na Kotlinę Jeleniogórską i Karkonosze.” Na mnie osobiście zrobiła wrażenie zarówno pięknie wykonana świątynia jak i jej obejście. Zimą w śniegu wyglądała cudownie i aż mi wyobraźnia podpowiada jak musi tam być wspaniale latem, gdy wszystko się zazieleni.
Kolejnym punktem wycieczki był wjazd na Kopę i przejście do śląskiego Domu. Po ok 17 min. na zimnym i wietrznym wyciągu obowiązkowo coś na ciepło w schronisku. Potem marsz do Śląskiego Domu przy dość dużym mrozie, wietrze i z opadami śniegu nie było łatwo, ale się udało dotrzeć. Zmęczeni ale zadowoleni po niezbyt długim odpoczynku udaliśmy się w drogę powrotną. Śnieżka początkowo nieprzystępna okazała się łaskawa i wyłoniła się zza mgły dzięki czemu mogliśmy ją podziwiać:) Podczas drogi powrotnej „zamęczałam” przewodnika pytaniami. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy. Jak na przykład turysta w błocie zostawił buty bo chciał sobie drogę skrócić. Niestety też o wielu wypadkach głównie śmiertelnych usłyszeliśmy. Przykre, że część z nich jak nie większość z ludzkiej nieodpowiedzialności i powiedziałabym głupoty się zdarzyło. Po tak spędzonym ranku pojechaliśmy zwiedzić Muzeum Sportu i Turystyki z wieloma ciekawymi eksponatami poczynając od nart i ich drogi ewolucji, do medali również Olimpijskich naszych sportowców. Po powrocie do ośrodka obiad i czas wolny spędzony również nagrzanym winku ze znajomymi :).
Gdy wstał kolejny dzień a my razem z nim niestety nasz pobyt w Szklarskiej Porębie zbliżał się ku końcowi, ale dopiero zbliżał. Po śniadaniu ruszyliśmy w drogę do Cieplic, gdzie spacerowaliśmy po parku zdrojowym, podziwialiśmy uroki miasteczka i piliśmy źródlaną wodę. Po drodze zatrzymaliśmy się w Piechowicach i zwiedziliśmy tamtejszą Hutę Szkła Julia, w której próbowałam coś ciekawego stworzyć, niestety nie mam do tego chyba predyspozycji. Wyroby można nabyć w miejscowym sklepiku i muszę przyznać, że robią wrażenie. Zanim ostatecznie pożegnaliśmy się z Karkonoszami odwiedziliśmy Jelenią Górę, która przyjęła nas w dzień Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy mnóstwem atrakcji. Goniący nas czas pozwolił tylko na krótki spacer po Starówce i odwiedziny w jednej z kawiarenek. Niestety nasza przygoda skończyła się trzeba było wracać do domu, ale wiem na pewno! - wrócę w tamte strony, zwłaszcza przetrzeć szlaki i pospacerować uliczkami Jeleniej Góry.
Fotki wkrótce:)
Obiecane i dodane:) Sorki, że musieliście trochę czekać.
Brak komentarzy. |