Naszą wycieczkę po Jurze odkładaliśmy z roku na rok; ostatnio byłam tu tak dawno,(chyba na początku liceum), że już wszystko mi się zatarło w pamięci, więc bardzo chciałam wrócić w to malownicze miejsce; ale ciągle coś nie pasowało; sam weekend - to stanowczo za krótko! cały urlop to znów nieco za długo; na mały wypad z Warszawy - jakby ciut za daleko; w końcu postanowiliśmy więc że weekend + kilka dni urlopu powinny wystarczyć.
W sobotę rano wyruszamy trasą w stronę Częstochowy; nasze zwiedzanie na miejscu zaczynamy od Olsztyna, gdzie znajdują się malownicze, piękne ruiny zamku z XII wieku rozpoczynające Szlak Orlich Gniazd.
W zasadzie sobotę spędziliśmy jeżdżąc od zamku do zamku, bo takie było nasze założenie; Z urokliwego Olsztyna udaliśmy się jednak najpierw do Złotego Potoku, miejsca związanego z rodziną Zygmunta Krasińskiego i bardzo polecanego w przewodniku. Jakie było więc nasze zdziwienie jak okazało się, że miejsce jest w sumie nieciekawe, pałac mocno podupadły bez możliwości zwiedzania, park zaniedbany; a dworek Krasińskiego to maleńka namiastka tego co można zobaczyć w ich posiadłości w mazowieckiej Opinogórze, która zwiedzaliśmy niedawno; na dodatek trafił nam się szereg nieprzewidzianych atrakcji, żeby tu w ogóle dotrzeć; nasza nawigacja zgłupiała kompletnie i poprowadziła nas błędnie po leśnym, piaszczystym i dość upiornie zachaszczonym wąskim dukcie; w pewnym momencie zrobiło się niewesoło jak samochód musiał prawie „stanąć dęba”, żeby wjechać pod stromą, piaszczystą górę:), na szczęście odpowiednie zawieszenie i napęd naszego „rumaka” dały radę :)
W Złotym Potoku chciałam iść jeszcze do skały Brama Twardowskiego i popodziwiać tutejsze wywierzyska, ale byłam już tak zła i rozczarowana, że ruszyliśmy z tego miejsca wręcz z impetem:). ( ale wiem, że to był błąd, bo złotopotocki Rezerwat Parkowe, to piekne miejsce... i szkoda, że od razu nie udaliśmy się tam zamiast szukać tego Pałacu, który szczerze mówiąc, zupełnie nie warty jest aż takiego zachodu (poświęciliśmy bowiem na szukanie owego Pałacu i błądzenie po chaszczach sporo czasu) no ale w końcu tu trafiliśmy, choć zupełnie inną drogą. Zwykle bardzo lubię wszelkie nieprzewidziane niespodzianki w trasie, ale tej szczerze mówiąc nie polecam; szkoda czasu, a w to miejsce lepiej byłoby odrazu udac się do rezerwatu parkowe lub zobaczyć kolejny, ciekawy zamek, których jest tu na Jurze naprawdę mnóstwo.
Kolejny odcinek naszej drogi i kierujemy się do Bobolic, a potem do pobliskiego Mirowa. Zwiedzamy zamek obronny w Bobolicach, który został zbudowany przez króla Kazimierza Wielkiego; budowę najprawdopodobniej rozpoczęto ok 1350 roku r; ; dziś z niedawnych jeszcze ruin pozostały już tylko wspomnienia, bo zamek został pięknie zrekonstruowany i świeci cudnie dawnym blaskiem. Obecnie Zamek jest własnością prywatnego inwestora - rodziny Laseckich, którzy dokonali tu całkowitej rekonstrukcji i odbudowy zamku; w środku znajdziemy kilka pięknie wyposażonych zamkowych komnat.
Tego dnia pojechaliśmy jeszcze do pobliskiego Mirowa, który miał niestety mniej szczęścia i póki co nie doczekał jeszcze inwestora, który podniósłby go z ruiny. Mirów był rycerskim zamkiem gotyckim; ale dziś możemy podziwiać tu tylko jego malownicze ruiny otoczone pięknymi wapiennymi skałami.
Z Mirowa jedziemy już do Pieskowej Skały, do Zajazdu gdzie zabukowaliśmy noclegi; po drodze zatrzymujemy się jeszcze w Smoleniu, gdzie kamienna wieża tutejszego zamku góruje wysoko nad wsią, ale okazuje się, że jego stan jest na tyle poważny, że kilka lat temu, po osunięciu się ścian, wprowadzono zakaz wstępu dla turystów.
Od razu powinnam napisać, że kilka dni, które przeznaczyliśmy na naszą „Jurę w wersji light” wystarczyłoby z pewnością pod warunkiem, że w te dni nie wchodziłby weekend! , czyli najlepiej od poniedziałku do piątku ! :)) I tym razem niestety sprawdziła się zasada, że weekendy to najgorsza pora na jakiekolwiek wyjazdy. Tłumy ludzi i to co za tym idzie - ogólny rwetes i hałas nie sprzyjają odpoczynkowi w ogóle. Niestety do Ojcowa, Pieskowej Skały i okolic co weekend zjeżdża chyba cały Kraków! :))
W czasie sobotnio-niedzielnym zapomnijcie od razu o odpoczynku, o ciszy, o spokojnym kontemplowaniu okolicy, o jakiejś wolnej ławeczce... .nic z tych rzeczy.... wszędzie są tłumy ludzi, popychający Cię wciąż plecakami piechurzy, wrzeszczące dzieci, zapchane parkingi, korki, zastawione samochodami chodniki, wzdłuż których normalnie można sobie spacerować, ale nie dziś!; nawet nie ma gdzie spokojnie zjeść zjeść bez gwaru , wszędzie zatłoczone knajpy, gospody, gościńce i karczmy wszelakie. Generalnie wszechobecny hurgot i trąbiące klaksony niecierpliwych kierowców usiłujących przedrzeć się przez kordony zastawionych samochodami uliczek, a o kijki do nordic-walking co chwila obija się jakiś rowerzysta:) - Oto obrazek jaki zastaniemy tu w weekend.
Przeliczyłam się trochę, myśląc błędnie, że krakowiacy mają tu tak blisko, że na pewno już przez te wszystkie lata dawno wszystko tu widzieli i na pewno już tu nie przyjeżdżają :), musieliśmy troszkę przeorganizować nasz plan na niedzielę.
Zamiast uczestniczyć w zbrojnym szturmie na wszelkie atrakcje okolicy; wyruszyliśmy na leśny szlak, ale wybraliśmy taki dość rzadko uczęszczany szlak i mało wygodny (bo prowadzący pod górę) , dlatego nie zatłoczony; jaka była więc nasza radość , jak okazało się że prawie nikogo tu nie ma, tylko my, szum drzew, malownicze ostańce w lesie i szalejący ptasi jazgot! :). Przez ponad 2 godziny spotkaliśmy tu dosłownie garstkę turystów i jednego rowerzystę wyczynowego, który po kamlunach zjeżdżał na dół:).
Po południu postanawiamy udać się pod słynną ojcowską kapliczkę na wodzie w urokliwym stylu alpejsko-szwajcarsko-ojcowskim; która znajduje się na wylocie z Ojcowa, ale niestety cała ulica po obu stronach zastawiona jest samochodami na krakowskich numerach; nie ma mowy o spokojnym poczuciu klimatu miejsca; jesteśmy tu krótko i szybko wyruszamy stąd w stronę zamku w Ojcowie, licząc na cud, że jest właśnie pora obiadowa i może wszyscy teraz poszli do licznych knajp na lunch:) ale wystarczyła jedna chwila i już wiemy, że tak nie jest...., takich, co myśleli tak jak my było niestety więcej:)) ; ...no trudno się mówi....; obejrzeliśmy więc razem z licznie tu przybyłymi urokliwe panoramy na Dolinę Prądnika, połaziliśmy po zamku, a raczej jego pozostałościach i udaliśmy się do naszego pensjonatu na lightowe popołudnie w ciszy i spokoju przy przy małym drineczku i kawki kubeczku :).
Ten wyjazd nie miał na celu jakiegoś specjalnego zwiedzania ogromnej ilości zamków ani zaliczania atrakcji turystycznych regionu, bo na to potrzeba znacznie więcej czasu niż nasze 4 dni, które łacznie z weekendem mieliśmy do dyspozycji, a chcieliśmy też tak zupełnie na spokojnie wyciszyć się i pokontemplować okolicę; czyli zafundowaliśmy sobie taką bardzo lightową wycieczkę- jako totalny reset i odmóżdżenie głowy po wyczerpującej pracy:)
Za to jak już weekend się skończył... i Kraków wyjechał do domu - nastał tu obłędnie cudowny spokój...., wszędobylskie cudowne pustki...., które tak uwielbiam i przepiękna letnia aura nastrajały do spacerów i podziwiania malowniczych plenerów Ojcowskiego Parku Narodowego, w który z wielką przyjemnością się zanurzyliśmy słuchając plusków i szumów Prądnika, którego w weekend tu siłą rzeczy nie usłyszycie:).
Tego dnia celem były ojcowskie skałki i Jaskinia Ciemna, do której wspinamy się leśnym traktem pod górę; bilety wstępu należy zakupić będąc jeszcze na dole i czekać na przewodnika o każdej równej godzinie (zwiedzanie odbywa się wyłącznie z lokalnym przewodnikiem).
Jest nas tu dziś garstka: 6 osób + miły pan przewodnik:), więc jest bardzo kameralnie.... Jaskinia Ciemna jest zgodnie z nazwą faktycznie całkowicie ciemna, ale zwiedza się ją w dość urokliwej atmosferze ze świecami w dłoniach i z latarkami:) Grota jest ogromna, choć przechodzimy jaskiniowymi korytarzami tylko jej krótki odcinek, dalej jest już tak nisko, że trzeba by się czołgać, co jest raczej niewskazane i mało wygodne:);
Na sklepieniach jaskini znalazło tu miejsce na sen sporo pozawieszanych malutkich nietoperzy - podkowców, które dość licznie zamieszkują jurajskie jaskinie; są też i to również dość licznie tu występujące jedne z najgroźniejszych pająków występujących w Polsce, to jadowite sieciarze jaskiniowe, ale jak nie będziemy ich specjalnie szturchać i denerwować to nie będą nami zupełnie zainteresowane:), w przeciwnym wypadku może to się dla nas skończyć dość boleśnie:)
Niestety, ale cudowne, poweekendowe pustki też mają swoje wady; a przekonaliśmy się o tym dwukrotnie odkładając dwa ciekawe miejsca na dni po weekendzie: bowiem okazało się, że Muzeum w Ojcowie (z super ciekawą ekspozycją jurajską, którą bardzo chciałam zobaczyć) w poniedziałek jest zamknięte :( ; Zawiedzeni podjechaliśmy więc do pobliskiej Boroniówki nieopodal Grodziska, gdzie znajdują się stare, ciekawe Młyny Wodne, a tam.... dupa blada! :) - to samo- zamknięte! i tylko informacja ,że czynne jest wyłącznie w soboty i niedziele, a w pozostałe dni po umówieniu się telefonicznym; na bramce podany jest numer komórki: dzwonię więc..... cisza.... jeszcze jedna próba..... nikt nie odpowiada:(, buuu...., nici z Boroniówki;
a no szkoda wielka, bo jak przejeżdżaliśmy tędy w niedzielę i zobaczyłam te tłumki to wtedy uciekliśmy stąd w te pędy z obietnicą powrotu jutro; a nasze dzisiejsze „jutro” - było zamknięte :), wielka szkoda..., bo dla mnie takie skansenowe atrakcje - to duża frajda; uwielbiam takie miejsca. (Niestety, ale tutaj liczne atrakcje dostępne są jak widać tylko w czasie masowego najazdu krakusków :))
Mówi się trudno.... wszystkiego jednak nie można zobaczyć a wielu rzeczy nie da się też przewidzieć...
Po poniedziałkowych spacerkach i szwędaczkach głównie po Ojcowie i Dolinie Prądnika mieliśmy jeszcze jeden dzień zapasu, który przeznaczyliśmy na Pieskową Skałę, ale spacer do Zamku skończył się pocałowaniem klamki o czym jednak tym razem wiedzieliśmy wcześniej szukając informacji w sieci, bowiem w zamku trwają obecnie prace remontowe i zwiedzanie jest niestety niemożliwe; ale weszliśmy na górę z nadzieją, że może chociaż wpuszczą nas na dziedziniec pooglądać ogrody francuskie i mury zewnętrzne zamku. Jednak, mój dawny czar przekonywania chyba już prysł bezpowrotnie:)), bo pan strażnik był nieugięty i nie wpuścił:)
Wielkie otwarcie zamku w nowej, odrestaurowanej odsłonie planowane jest na najbliższą wiosnę, na kwiecień 2016, więc będzie powód, żeby tu niebawem wrócić, bo złapaliśmy sporego smaczka na Jurę:) no i mamy w zanadrzu już ojcowskie muzeum i młyny w Boroniówce, więc powodów do powrotu mammy już kilka:)).
Więc skoro nie rzucimy nawet okiem na zamkowy dziedziniec, to tymczasem zmierzamy, a raczej wdrapujemy się pod górę w stronę Maczugi Herculesa, żeby przyjrzeć jej się z bliska i popodziwiać okoliczne widoczki jak z pocztówki. Podobno, Maczugę trzeba koniecznie dotknąć, bo inaczej jej „jurajski czar” się nie liczy :))
Na sam koniec, ostatniego dnia przed powrotem do domu zaserwowaliśmy sobie jeszcze krótką wizytę w Skale, a potem największe ruiny zamku w Ogrodzieńcu, a raczej we wsi Podzamcze - 2 km od właściwego Ogrodzieńca, aby tym pięknym akcentem zakończyć naszą tegoroczną jurajską przygodę, ale tylko do następnego razu... :)),
- bo znane hasło promujące Szlak Orlich Gniazd: - „Wznieś się na Wyżyny” ma przed nami jeszcze baaaardzo dużo do odkrycia na tych wyżynach ....,
warto zwiedzić tutaj znacznie więcej, niż nam się udało, ale na to potrzeba trochę więcej czasu - niż cztery dni, które my tutaj spędziliśmy :)
na Jurze udało nam się zobaczyć w sumie niewiele:Jack | Oglądając zdjęcia z Jury, zawsze żałuję, że nigdy tam nie byłem, przepiękna okolica. |
kawusia6 | Jak zwykle świetna relacja- i piękne zdjęcia :) Okolice bardzo ciekawe; choć tak jak napisałaś wiele miejsc zaniedbanych- przydałby się tym zamkom jakiś "opiekun". Byłam kilka ładnych lat temu w okolicach Mirowa i Bobolic... Może jeszcze kiedyś powtórzę. Pozdrawiam :) |
oscar | Masz rację, weekend to za mało. Zrobiliśmy podobna trasę dwa lata temu we wrześniu(jak ten czas leci)w dziewięć dni. Zaczęliśmy tylko trochę dalej, od Pienin. Na szczęście tłumy nas jakoś omijały! Wszędzie było pustawo Fajnie się czyta, fajnie ogląda :) pozdrowionka |