Polska - PIENINY NATURALNIE i Kulturalnie! - relacja z wakacji
W tym roku wszystkim nam pandemia nieźle namieszała i pokrzyżowała plany wyjazdowe ! bo nic nie wyszło z tego co było planowane…. ; a że ten mój wciąż ciągnący się za mną niewykorzystany urlop (nie powiem jak co?) i szef, który już nieomal że zmusił mnie do wzięcia urlopu, to zaczęłam się zastanawiać i namawiać Małża: a może byśmy tak sobie czmychnęli gdzieś na kilka dni w nasze góry???
zanim jednak namówiłam Małża i ogarnęliśmy co i jak? czyli gdzie dokładnie i jak to ma wyglądać? to już nas zastał październik… 😉
No i tak od pomysłu do realizacji… wylądowaliśmy w końcu w Pieninach, choć brane były i inne miejsca pod uwagę.
W Pieninach byliśmy już kiedyś wcześniej- bardzo dawno temu, ale wówczas i tak osobno: Małż w jakichś zamierzchłych czasach na wycieczce jeszcze w Technikum a ja ponad 20 lat temu na tzw. turnusie dla matek z dziećmi! 😊, więc też w czasach bardzo, bardzo odległych!;
jednakże ten urlop od samego początku był zaplanowany zupełnie inaczej niż wszystkie nasze dotychczasowe krajowe wyjazdy dotąd; przede wszystkim ustaliliśmy, że ze względów wiadomych nie będziemy się narażać i będziemy unikać miejsc, gdzie kumulują się ludzie, a więc żadnych knajp, barów, kawiarni, muzeów, itd….. no i potrzebne jakieś odpowiednie lokum? najlepiej takie z dala od popularnych miejscowości, na tzw „zadupiu”! i umyśliliśmy sobie, że poszukamy nie pensjonatu czy hotelu tylko jakiejś niewielkiej kwatery z jak najmniejszą ilością pokoi dla gości ale gdzie jeść, skoro ma być bez knajp? 😵 - warunkiem głównym był więc : pokój z indywidualnym aneksem kuchennym!, żeby móc gdzie sobie samemu coś upichcić na szybko czy podgrzać coś kupionego na wynos, a więc żadnych wspólnych kuchni, lodówek itd… no pełna izolacja w dobie pandemii! 😷 😵
Ciężko było znaleźć coś takiego na tzw prowincji; owszem wybór pokoi – wszędzie jest ogromny, ale w większości niestety albo jest tam „wspólna kuchnia” albo sam pokój w ogóle bez żadnej kuchni 😡; więc zmieniliśmy zakres poszukiwań do miejscowości większych i coś takiego co spełniało nasze oczekiwania znaleźliśmy w końcu w Szczawnicy, gdzie ulokowaliśmy się w bardzo fajnym apartamencie z takim właśnie aneksikiem kuchennym połączonym z pokojem dziennym i osobną sypialnią na pięterku w dodatku w bardzo dobrej lokalizacji bo w samym centrum kurortu nad samiutkim Grajcarkiem! – miałam trochę obawy co do takiej formy podróży- no bo kto to słyszał garami się zajmować na urlopie? - w życiu jeszcze nie byłam na czymś takim!😵 no i baliśmy się trochę tej Szczawnicy, że tam to będzie jednak mnóstwo ludzi więc i ryzyko większe, no ale co się okazało? :
a no Armagedon jakiś czy jak? 😲 tak wyludnionej, opustoszałej znanej górskiej miejscowości (w końcu w Polsce Szczawnica jest druga po Zakopanem!) się nie spodziewaliśmy! w sumie dla nas to nawet dobrze, ale te pustki wszędzie jednak dawały do myślenia… no niby mamy październik, więc już po sezonie, ale przy tak pięknym i słonecznym tygodniu to nawet o tej porze roku było to dziwne! No cóż.... fajnie, że tych ludzi wszędzie jest o wiele, wiele mniej to i ryzyko mniejsze, no ale żeby w Wąwozie Homole przy pięknej słonecznej pogodzie nie spotkać nikogusieńko? no dacie wiarę? 😲 – całe Homole nasze! i tak było jeszcze w kilku innych miejscach! 😊
(jeszcze słówko o tej nowej opcji naszego lokum - no bardzo się sprawdziła! , bo to i szalenie wygodne i unika się bałaganu w pokoju, mając gdzie zjeść i osobny, sypialniany ”bałagan” mamy poza zasięgiem wzroku 😵 ; natomiast z opcją żywieniową wyszło nam super, bo kupowaliśmy jakieś gotowe mięso w knajpach na wynos pakowane w styropianowe serwisy!😵 i to często od razu jakieś różne na dwa dni, żeby tam codziennie nie łazić, bo mając lodówkę i wszelkie kuchenne sprzęta pod ręką nie było z tym problemu!; dodatki w postaci jakichś sałatek, surówek, czy gotowanego ryżu, kaszy, makaronu - ogarnialiśmy sami, a tydzień bez ziemniaczków można przeżyć! 😵
i powiem Wam, że dla samej wygody (choc to nigdy dotąd nie było dla nas priorytetem) nawet w czasach ”popandemicznych” w przyszłości - chyba juz zawsze będę szukac czegoś takiego właśnie! zupełnie inny komfort wypoczynku! (choć niewiele się tam przebywa w ciągu dnia).
Jak wyglądał nasz pierwszy dzień w Pieninach- opisałam już pod zdjęciami zejścia szlakiem z Szafranówki do Szczawnicy, co niestety spowodowało, że musieliśmy przemodelować nasz plan i zamienić łażenie na bardziej lightowe spędzanie czasu; tym bardziej, że kolano Małza nieco spuchło i bolało, więc na kolejny dzień nie było mowy o żadnym łażeniu!
*********************************************************************
W zasadzie to dalej nie ma co opisywać, bo dośc dokładnie wszystko opisałam już pod zdjęciami, które z doświadczenia wiem, że znacznie lepiej się ogląda jak są opisane a nie tylko wstawione bez słowa komentarza; przynajmniej tekst pod zdjeciem częściej jest czytany niż Relacja sama w sobie 😆
Wracając do opisów Szczawnicy i kolejnej porcji fotek z Placu Dietla - zanim obejrzycie zdjęcia, polecam przeczytać poniższy opis (nie jest zbyt długi 😆) aby lepiej zrozumieć fenomen tego miejsca i to, co dzisiaj tam naprawdę zachwyca.
Szczawnica jako uzdrowisko istnieje już nieomalże 200 lat!
Przez ten czas pięknie się rozwijała, rozbudowywała, piękniała i zachwycała.... ; kiedyś była ”modnym” miejscem spotkań elit i artystów, którzy licznie przybywali tu na wszelakie kuracje i całej tej ”Bohemy” która ”okupywała” głównie legendarną ”Martę” - o czym pisałam w komentarzach pod zdjeciami ; potem nadeszły czasy wojny, podczas której kurort nie ucierpiał w zasadzie w ogóle, ale po wojnie - ”zagłady” tego miejsca dokonały czasy nowej Polski...
Szczawnica w czasach komuny strasznie bowiem podupadła.... i taką ją właśnie pamiętam.... wprawdzie byłam tu już w czasach post-komuny, ale nawet wtedy zastałam Szczawnicę szarą, burą, nieomalże w ruinie (może nie sypiącą się jeszcze, ale mocno już podupadłą) ; 20 kilka lat temu z hakiem - takie to było smutne miejsce w pięknych okolicznościach przyrody!
a dziś? - dziś Plac Dietla błyszczy znów dawnym blaskiem ( po szczęśliwie zakończonym procesie starających się spadkobierców o odzyskanie dóbr ich pradziadka!).
Sięgając wstecz do kart historii trzeba pamiętać przede wszystkim o trzech najbardziej istotnych nazwiskach związanych ze Szczawnicą:
• Józef Szalay ( 1802-1876) - który pochodził z rodziny węgierskiej; a który uznawany jest za twórcę uzdrowiska w Szczawnicy; jego ambicją było uczynienie ze Szczawnicy uzdrowiska dorównującego najbardziej znanym europejskim kurortom; to z jego inicjatywy zbudowano tu pierwsze łazienki, restauracje, oraz pensjonaty będące do dziś wzorem polskiego budownictwa uzdrowiskowego.
• Józef Dietl (1804-1878) - rektor UJ w Krakowie, lekarz balneologii, której był twórcą, propagator polskich uzdrowisk i zasłużony obywatel dla Szczawnicy; to właśnie pan Dietl pierwszy sklasyfikował polskie wody lecznicze i dzięki niemu stały się „modne” polskie sanatoria, m. in.: Szczawnica, Krynica, Rabka i Iwonicz.
• i wreszcie ostatni ze ”szczawnickiej czołówki” : Adam Stadnicki (1882-1982)– hrabia, w którego żyłach płynęła po kądzieli krew Sapiehów; posiadacz ziemski na ogromną skalę, m.in. Szczawnica znalazła się wśród jego licznych dóbr, którą zakupił wówczas od Krakowskiej Akademii Umiejętności w 1909 roku ; to on zmodernizował tutejsze ujęcia wód mineralnych i wybudował nowoczesne Inhalatorium z jedynymi wówczas w Polsce komorami pneumatycznymi; Po wojnie cały majątek hrabiego został rzecz jasna skonfiskowany na rzecz nowej Polski, i podzielił los tysięcy takich miejsc.... i potrzeba było aż 60 lat, żeby jego spadkobiercy odzyskali ponownie prawowitą własność rodziny!
Spadkobiercy przedwojennego właściciela uzdrowiska, hrabiego Adama Stadnickiego po odzyskaniu prawa własności wielu tych obiektów wzięli sprawy w swoje ręce i przystąpili do dzieła z prawdziwym „przytupem” … i doprawdy dokonali tu nieomalże cudu! ( pomagając temu cudowi unijnymi dotacjami i sporą kasą własną 😆) bowiem przywrócili temu miejscu dawny blask, bo patrząc obecnie na to wszystko wokół, widać, że grosza nie poskąpili i dawny Plac Dietla przeszedł taką metamorfozę, że dziś, dzięki tej wspaniałej rewitalizacji wygląda niczym kurort w alpejskim stylu!, bowiem dawna zabudowa placu wzorowana była właśnie na architekturze austriackiej i szwajcarskiej.
Patrząc na to wszystko - bardzo ciężko mi uwierzyć, że te piękne drewniane zabytkowe budynki - to są dokładnie te same obdrapane ”rudery” które straszyły tu jeszcze 20-kilka lat temu.....
wówczas miejsce to było mocno podupadłe, żeby nie powiedzieć: bardzo smutny obraz nędzy łamane przez rozpaczy! bo cały plac Dietla, zresztą tak jak i cała ówczesna Szczawnica i szeroka okolica to były miejsca doprawdy strasznie zapuszczone w swej upadłości! no i... minęły dwie dekady i co widzę? ano Plac Dietla po całkowitym, naprawdę imponującym rebrandingu! – chylę doprawdy czoła przed twórcami tego wszystkiego!, że im się chciało ruszyć do całego tego wcale nie łatwego przedsięwzięcia… a miejsce to świeci pięknie dawnym blaskiem, radując serca odwiedzających ( i szczególnie pamiętających ”tamten” widok) - dosłownie wszystko odrodziło się jak ”Feniks podniesiony z Popiołów” 😆;
dalej zapraszam już na fotki, które powiedzą więcej niż tysiąc słów….
Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Komentarze:
papuas 2021-03-02 | Za komuny nie było jeszcze tak źle, bo sanatorium, FWP itp chociaż oczywiście prywatne pensjonaty nie błyszczały, a raczej biedowały. Jak pamiętam najgorzej było po upadku komuny w okresie przekształceń własnościowych - stan pl Dietla i okolic sprawiał okropne wrażenie - brud, pozamykane obiekty, w niektórych pensjonatach, a może obiektach FWP część szyb powybijana; można się było przerazić. A teraz proszę - Francja - elegancja. |
piea 2020-11-12 | he he, zasięg Facebooka jest szeroki! :)
ja dokładnie w taki sam sposób jak opisałaś spędzałam swoje wakacje w poprzedniej epoce w Bieszczadach 😵, ale wówczas małża jeszcze nie znałam...., wtedy fruwałam "w obłokach" i wzdychałam do pewnego przystojniaka, który pięknie na gitarze grał przy obozowych ogniskach! ... ech wspomnienia...! 😘 |
danutar 2020-11-12 | No, Alicjo, czekałam, czekałam i doczekałam się wreszcie na Twoją relację z Pienin, bo ptaszki ćwierkały już na innych portalach, że tam właśnie spędziłaś jesienny urlop 😆
Ja w Pieninach byłam jeszcze dawniej, niż Ty, bo na początku studiów. Byłam z mężem (tzn. wtedy jeszcze nie mężem, bo mężem został dopiero po studiach)... to były czasy! Autostop, namiot, konserwy w plecaku i zupki w proszku, herbata gotowana na kocherze...😂😂🤣 Ech, młodość... Ale kogo wtedy stać było na hotel, czy jakiś pensjonat? Inne czasy, ale majestat gór ten sam. Lecę więc oglądać fotki i czakam na ciąg dalszy Twojej pienińskiej opowieści. Pozdrawiam. |