Kraina Czarów? To może być tylko Turcja! A Licja to jedna z krain geograficzno-historycznych Turcji, znajdująca się pomiędzy Morzem Środziemnym a górami Taurus oraz Bey. W Turcji byłam już pięć lat temu z biurem Rainbow Tours na wycieczce „Smak Orientu”. Było wspaniale i wiedziałam, że do Turcji jeszcze kiedyś powrócę. Natomiast wycieczka z Rainbow Tours pt. „Turcja Licyjska” pozwoliła mi zrozumieć, że powrócę jeszcze niejeden raz. Po tej wycieczce Turcja stała się moim ulubionym krajem śródziemnomorskim. Jest to przepiękny i różnorodny krajobrazowo, pełen wspaniałych zabytków, niezaśmiecony i cywilizowany, a zarazem dla Polaka egzotyczny kraj ze smakowitym jedzeniem i codziennie uśmiechającym się do turystów słońcem. Zaś Licja to trzytysięczne góry schodzące do mieniącego się lazurami i turkusami morza oraz kilkanaście tysięcy lat historii ludu pochodzącego z Azji Mniejszej, którego starożytni Grecy nie ośmielili się nazywać barbarzyńskim.
Ponieważ nie była to samodzielna wyprawa, tylko krótki wyjazd na początek wakacji z gatunku ”wszystko pod nos”, nie będę tu serwować długich opisów. Dość powiedzieć, że pogoda dopisała (a nawet dopiekła), zabytki i plaże nie zawiodły, śródziemnomorska dieta wypiękniła ciało, a grupa była wyjątkowo miła, więc wszystko się udało jak należy.
Odnośnie samego programu, była to wycieczka typu objazd z elementami wypoczynku, przy czym ”wypoczynek” to nie był czas wolny przez pół dnia i organizuj-sobie-sam-co-chcesz, tylko autokar podwoził nas pod najładniejsze i najsłynniejsze plaże (Oludeniz, Patara, Cirali, Iztuzu) i mieliśmy tam 1-2 godzinki na kąpiele morskie i słoneczne, z czego wszyscy z przyjemnością korzystali. Biuro dbało o to, byśmy na te plaże trafiali w takiej porze, kiedy nie ma tłumów - czasem rano, czasem pod koniec dnia.
Program zwiedzania zawierał 3 parki narodowe, 2 miejsca z listy UNESCO, 11-12 starożytnych miast, 5 zabytkowych nekropolii, jedno ghost-city (Kayakoy), 2 nadmorskie kurorty, w których mieliśmy czas na lunch i myszkowanie po kolorowych, klimatycznych uliczkach, 3 atrakcje przyrodnicze (Góra Tahtali, Chimera i Wąwóz Saklikent) i 2 rejsy (jeden w rejonie Kekova, drugi po delcie rzeki Dalyan). Co ciekawe, w tym wszystkim było tylko jedno wnętrze - bizantyjskiego kościoła Św. Mikołaja w Demre, z nieźle zachowanym freskami i sarkofagiem uważanym za miejsce spoczynku znanego wszystkim biskupa Mikołaja, przerobionego przez koncern Coca-Cola na Santa Clausa.
Hotele były skromne acz przyzwoite, czyste i z klimatyzacją. Wyżywienie prawie zawsze typu bufet all-you-can-eat, bardzo smaczne i zdrowe, a wybór dań warzywnych przyprawiał o zawrót głowy.
Wycieczka nie miała wielkiego tempa, wszyscy ocenili ją jako przyjemną i lightową, nie było wczesnych pobudek (tylko raz - ale dzięki temu byliśmy prawie sami w Pamukkale!). W mojej ocenie ta wycieczka to dobrze wydane pieniądze. Dzięki niej zregenerowałam siły po roku wyczerpującej pracy i nabrałam gotowości na następny wyjazd - a dokąd, dowiecie się z kolejnych relacji.
Zapraszam do galeryjki!
Wszystko - jeżeli ma się zainteresowania historyczne. Specjalnością Licji są grobowce i nekropolie. Największą sławą cieszą się grobowce skalne, wykute w skalnych urwiskach. Tu należy wymienić pozostałości nekropolii w Demre/Myrze, Tlos, Dalyan i Fethiye. To po prostu niesamowite, że tak chowano zmarłych. Widzieliśmy też zwykłe, naziemne nekropolie w Simenie i Hierapolis. Spacer tuż po wschodzie słońca po takiej nekropolii na pewno zapadnie w pamięć. Z kolei piękną kolekcję sarkofagów podziwiać można w Afrodyzji.
A jeśli ktoś woli większą różnorodność na trasie zwiedzania, to polecam szczególnie:
Afrodyzję - to właściwie już miasto w Karii, nie w Licji, ale dużo się zachowało, jest co oglądać. Jest tu stosunkowo dużo rzeźb i ozdobnych fryzów (głównie w małym muzeum, lecz nie tylko), ozdobne sarkofagi, kilka kolumnad, teatr i wspaniały, niesamowity stadion. Zrobiono rekonstrukcję dużego fragmentu jednej ze świątyń - można więc nareszcie mieć pogląd, jak się prezentowały tego typu budowle (to już coś więcej niż resztka ruin). Mówi się, że Afrodyzja dorównuje wspaniałością Efezowi i tylko gorsze położenie w głębi lądu czyni ją miejscem mniej popularnym.
Demre - tutaj są dwa spoty: bizantyjski kościół Św. Mikołaja i tzw. ”miejsce archeologiczne” z malowniczą skalną nekropolią. Kościół wybudowano w VIII w. z materiału pozostałego po poprzedniej świątyni, a potem odrestaurowano w XI w. Jest on zabytkiem UNESCO i miejscem pochowku Mikołaja-Od-Prezentów. Odwiedzają go liczni pielgrzymi prawosławni, zwłaszcza Rosjanie - wokół aż roi się od napisów cyrylicą. Z zewnątrz kościół jest wręcz irytujący, cały zasłonięty wiatą z rusztowaniami, lecz w środku jest nastrojowo, tylko surowy kamień, światło i cienie, można też obejrzeć kolorowe freski i sarkofag św. Mikołaja (niestety za szybą). Natomiast miejsce archeologiczne to teatr plus nekropolia. Większość grobowców z Demre powstała w IV w. p.n.e. Są to grobowce o fasadach przypominających dawne domy mieszkalne. W ich wnętrzach stworzono płaskorzeźby przedstawiające sceny pogrzebowe oraz życie zmarłych osób - niestety, nie można nie tylko wejść, ale nawet zajrzeć do środka. Ścieżka biegnie wyłącznie pod urwiskiem. (Jeśli ktoś jest tam prywatnie, może odwiedzić jeszcze mniej znaną nekropolię rzeczną, położoną w odległości 1,5 km od ruin teatru. By się do niej dostać, trzeba wspiąć się stromą, nagrzaną w słońcu ścieżką. Nagrodą jest najwspanialszy z grobowców Demre - tzw. Grobowiec Lwa.)
Wąwóz Saklikent - jest to arcydzieło przyrody wypłukane w wapieniach na przestrzeni milionów lat przez spadający z gór strumień Karaçay. Dla jego ochrony utworzono w 1992 Park Narodowy Saklikent. Długość wąwozu wynosi 18 km, a jego ściany dochodzą do 300 m wysokości. Jest to, po francuskim kanionie Verdon i greckim Vikos, trzeci pod względem długości kanion Europy (tzn. tak twierdzą pragnący stać się cząstką Unii Turcy - bo przecież znajduje się on już na terenie Azji). Ponieważ od kwietnia do października daje się iść korytem rzeki płynącej dnem kanionu, a w internecie można natknąć się na określenie „ścieżka turystyczna dla rodzin z dziećmi”, ludzie ciągną tu jak muchy do lepu. Co roku w kanionie składa wizytę 200 do 300 tysięcy turystów. Czy rzeczywiście jest to ścieżka dla rodzin? Oj, nie! Przejście nawet tylko pierwszego, najłatwiejszego odcinka długości 1,5-2 km wymaga jako-takiej formy fizycznej i odpowiedniego stroju. Woda jest mleczno-szara i w ogóle nie widać gdzie się stawia nogi - o upadek nietrudno. Idzie się pod prąd, a ten jest rwący i w głębszych miejscach trzeba walczyć. Do pokonania jest kilka progów - czasem osoba przed tobą musi podać ci rękę, a osoba za tobą popchnąć cię za pupę. Woda sięga miejscami do bioder, a im dalej, tym głębiej - pod koniec nawet do piersi. Z tego powodu odradzane jest zabieranie ze sobą aparatu czy kamery - bardzo łatwo go/ją wykąpać. To boli, bo widoki są niezłe, a oprawa do pamiątkowych fotek wręcz fantastyczna. Ale warto się przemóc i sprzęt zostawić. Ja w każdym razie parę razy się zwyczajnie potknęłam i skąpałam po szyję - na szczęście aparat zostawiłam w autokarze, poszłam po prostu z gołymi rękami (i w butach typu surfingowego, dobrze przylegających do nogi - bo prąd zabiera kapcie). Cała ta wycieczka dostarcza niezapomnianych wrażeń i jest przyjemnie chłodząca. Najlepiej być tam rano, zanim zjadą się tabuny.
Miasto-duch Kayakoy - opuszczone miasto malowniczo położone na stoku wzgórza, ”adoptowane” przez UNESCO. Jest to około 1000 kamiennych budynków, nie tak bardzo zrujnowanych - miasto powstało w XVIII w. i opustoszało na początku XX w. po wojnie grecko-tureckiej. Warto wspiąć się na szczyt wzgórza, gdzie widnieje dawna kaplica - jest stamtąd świetny widok na zabudowania i okolicę z morzem włącznie.
Fethiye - licyjskie grobowce skalne typu kolumnowego (świątynnego), wykute w skalnym urwisku za miastem. Wstęp kosztuje 5 TL. Trzeba się wspiąć w upale stromymi schodkami na górę, na szczęście tylko kawałek, pod najwspanialszy grobowiec Amyntasa = syna Hermagiosa (ktokolwiek to był - a niestety, nie wiadomo kto). Grobowiec jest datowany na rok 350 przed Chrustusem. Ma piękną fasadę. Można nawet zajrzeć do środka, chociaż wejść już nie. Dodatkową atrakcją jest śliczny widok spod grobowca na miasto, zatokę i góry w oddali.
Chimera - cud przyrody, może nie wielce spektakularny, ale z pewnością unikat. Na obszarze około 5000 m2 ze szczelin w skalnym podłożu wydobywa się gaz, mieszanina metanu, wodoru i azotu z domieszkami lotnych węglowodorów, dwutlenku węgla, a nawet helu. Gaz jest palny i - co najciekawsze - płonie stale od co najmniej 2,5 tysiąca lat. Stąd nazwa „Chimera” - w greckiej mitologii był to ziejący ogniem potwór. W dawnych czasach ognista góra służyła marynarzom jako latarnia morska. Dzisiaj jest atrakcją turystyczną i zbiorem małych ognisk, przy których można posiedzieć po zmroku z gitarą, warząc czaj. Szczerze mówiąc widokowo nie jest to nic nadzwyczajnego, ale przyrodniczo owszem. Do Chimery trzeba iść mniej więcej kilometr stromo pod górę po złym szlaku, co w panującym tam upale nie należy do przyjemności. Znacznie lepiej iść tam nocą, wtedy też ognie prezentują się bardziej widowiskowo. Ale ja i tak nie żałuję, uwielbiam ciekawostki przyrodnicze.
Phaselis - starożytne miasto na terenie Paru Narodowego Beydaglari, blisko Antalyi. Miasto, a raczej jego ruiny, ukryte są w sosnowym lesie na samym brzegu morza i to jest jego główną zaletą. Teatr jak teatr, ulica jak ulica, żadnych nadzwyczajnych kamieni tam nie ma, może poza fragmentem akweduktu niesamowicie wyglądającym pomiędzy drzewami w lesie. Ale za to można się kąpać w otoczeniu starożytnych ruin. Plaże są małe i raczej nieprzyjemnie kamieniste (konieczne odpowiednie buty), tym niemniej kąpiel w takim miejscu jest w mojej ocenie atrakcją. Główna ulica starożytna prowadzi do jednego z trzech portów Phaselis, obecnie zajętego przez statki wycieczkowe stylizowane na galeony, nadające krajobrazowi szczególny, czarowny charakter. To nic, że te „galeony” to tandeta. Wśród zieleni i błękitów morza oraz wznoszących się nad nim gór prezentują się malarsko... i kropka.
Tlos - starożytne miasto z grobowcami skalnymi (ale mniej malowniczymi niż gdzie indziej) i twierdzą na wzgórzu. Mnie urzekł tam widok ze wzgórza na górzystą okolicę wraz z ruinami łaźni i teatru. Dla tego widoku - warto.
Zachodnia Turcja, choć tak naprawdę prawie w całości znajduje się na terenie Azji, jest krajem bardzo europejskim, cywilizowanym, spokojnym i świetnym do wypoczywania nad morzem połączonego ze zwiedzaniem. W części Licyjskiej krajobrazy są przepiękne, gdyż łączą w sobie monumentalność gór z błękitami morza. Co do zabytków, są to nieomal wyłącznie pozostałości starożytnych miast (najpierw licyjskich, potem greckich, rzymskich, wreszcie opanowanych przez Arabów lub piratów). Patrząc na nie można doznać rozczarowania - to tylko kupki kamieni! W każdym z nich znajduje się teatr (ileż teatrów można obejrzeć podczas jednego wyjazdu!) i nędzne resztki jakiejś świątyni, nie budzące zachwytu. Trochę ciekawsze są nekropolie - można zapoznać sie z kilkoma rodzajami grobowców, poznać obyczaje pogrzebowe, podziwiać ozdoby na sarkofagach i skalne grobowce typu świątynnego w urwiskach. Jednak wierzę, że po trzech dniach można być tym wszystkim po prostu znużonym...
Czy jest na to jakaś rada? Tak, dwie. Pierwsza to pasja: jeśli ktoś ma zainteresowania historyczne, albo ewentualnie etnograficzne, nie będzie się nudzić. A druga to... świetny przewodnik, który potrafi tak opowiadać, że każde z odwiedzanych miejsc nabiera barw i staje się unikatem. Mniej więcej tak było na naszej wycieczce - pilotka była w pełni profesjonalna, zawsze miała w zanadrzu jakieś ciekawostki i chciało się jej słuchać. Ja historii wręcz nie lubię (brrr!), lecz absolutnie się nie nudziłam i wróciłam bardzo zadowolona.
Słynne plaże (Cirali, Iztuzu, Patara, Oludeniz) są naprawdę świetne. Nie ma tam hoteli, gdyż większość z nich objęta jest ochroną ze względu na żółwie karetta, które mają na nich swoje miejsca lęgowe. W większości konieczny jest bilet, ale niedrogi, parę złotych w przeliczeniu. Można wypożyczyć leżankę i parasol, jest też zawsze jakaś miła kafejka, są toalety i przebieralnie, jest słodki prysznic. Ja zupełnie nie jestem typem uprawiającym plażing-smażing, ale nasze krótkie wizyty, głównie kąpielowe, pozostawiły mi bardzo miłe wspomnienia.
W większości miejsc, jak np. knajpy czy butiki, można płacić albo w lirach tureckich, albo w euro, albo nawet w dolarach. Natomiast w sklepach typu minimarket czy supermarket - tylko w LT.
Na naszej trasie (Antalya - Demre - Kas - Patara - Oludeniz - Fethiye - Pamukkale - Afrodyzja - Antalya) wymiany pieniędzy kantorze można było dokonać tylko w Antalyi i Fethiye. (W Demre pewnie też jest coś, ale my nie mieliśmy czasu).
Kasia6555 | Piea-super opis.Miło z Toba powspominac trase.Nie robilismy jej ojazdowo, tylko troche samemu ,troszke z lokalnymi biurami pordóży-ale wrazenia mega pozytywne. Wąwóz Sakliket-bylismy ta tez w lipcu i kurcze powiem Ci ,że nie było tak zle)))Tylko przy wejsciu nurt wody był troszke wiekszy ale nigdzie wody nie było wiecej niz troche za kolana-bez problemu mozna było tym kawałkiem sie przedostac nawt ze sprzetem fotografcznym.Moze mielismy duzo szczescia ale dzieki temu zrobilismy tam mase zdjec-faktycznie jest to mega miejsce. |
oscar | Opis fantastyczny, zdjęcia też! No to mamy tego samego "konika" - Turcję. Też ją uwielbiam. Wracałem tam już wielokrotnie . Zwiedziłem już niemal całą. Od Troi po Ararat. Od Nemrut po Samsun. Od Karsu po Pamukkale. od Van po Kapadocję. :) pozdrawiam |
piea | Agata jak zwykle daje rewelacyjny opis. Dla mnie ten region Turcji to wyjątkowe miejsce. Czuję spory sentyment do Oludeniz i tych wszystkich urokliwych miejsc, które udało mi sie zobaczyc w tym cieklawym rejonie. Miałam farta w Sakklikencie, bo mimo, że woda momentami sięgała tyłka, udało mi sie nie wywalić i nie utopic aparatu :) Do dziś często oglądam sobie moje stare sakklikentowe fotki :) |
papuas | I takie relacje są bezcenne. Wiem, wymagają więcej pracy i czasu niż relacje na forum, ale poprzez opisane foto dają więcej informacji na temat trasy i zwiedzanych zabytków. Nie ma też tutaj dwudziestego piątego foto tej samej palmy. Wycieczka niewątpliwie ciekawa, choć na początku byłem zdziwiony - tylko jedno wejście do wnętrza?? Po obejrzeniu foto jestem spokojniejszy - ruiny, amfiteatry i grobowce to też historia i "wejścia". Szkoda, że nie ma foto z kanionu do zwiedzania którego trza być odpowiednio przygotowanym. Z jednym aparatem też bym nie ryzykował. Potwierdzam - na objazdówce może być kłopot z wymianą pieniędzy. |