Oferty dnia

Peru - Chiway - relacja z wakacji

Zdjecie - Peru - Chiway

Kolejny etap podróży po Peru dostarczył nam zupełnie nowych, znów ekscytujących wrażeń. Zasadniczą nowość stanowi teraz wysokość. Od chwili opuszczenia Arequipy zaczęliśmy przemieszczać się jeszcze wyżej, nie tylko przekraczając wysokość najwyższego szczytu Polski (2499 m), ale - miejscami - również i najwyższych alpejskich szczytów, na jakie moglibyśmy wspiąć się gdziekolwiek w Europie. Od tej pory wysokość 3500 m. n.p.m. stała się dla nas jakby wysokością podstawową, wyjściową... a przekraczanie 4000 też było na porządku dziennym.

Wiedzieliśmy, że to nas czeka, jasne (!), ale nikt (pod warunkiem, że nie był wcześniej w komorze niskich ciśnień), nie mógł przewidzieć reakcji swojego organizmu na długotrwałe przebywanie na tak dużych wysokościach. Okazało się później, że oboje z mężem - na szczęście (!) - nie mieliśmy żadnych, absolutnie żadnych zakłóceń somatycznych. Jednakże, nie wszyscy z grupy przeszli to tak zupełnie „bezboleśnie”. Ale problemu i tak nie było. Lokalna baza turystyczna jest do tego przygotowana.

Profilaktycznie, jeszcze w Arequipie, do ostatniego śniadania, przed wyjazdem w wyższe rejony, dostaliśmy do picia specjalną herbatkę ziołową „munia-munia”, która poprawia oddychanie i kondycję organizmu na dużych wysokościach. Autokary wyposażone są w aparaty tlenowe (tak na wszelki wypadek, gdy ktoś się gorzej poczuje). Podobnie i hotele (zlokalizowane powyżej 3500 m. n.p.m.) dysponują takim sprzętem. Niektóre osoby z naszej grupy korzystały z tego.

Oto poszczególne odcinki tego etapu podróży:

  • Arequipa - Chivay (170 km)
  • Chivay - kanion Colca do Krzyża Kondorów (40 km) i powrót
  • Chivay - Puno (300 km)

Ciekawostkę pierwszego odcinka stanowi (oprócz fascynujących, wysokogórskich widoków!) rezerwat wikunii i guanako - położony na wys. 4200 m. Przy tej okazji poznaliśmy nieco szczegółów dot. tych zwierząt: są to gatunki wielbłądowatych, dziko żyjące, w małych stadach, w Andach Centralnych, na wys. powyżej 4000m. Guanako uważany jest za przodka lamy. Wikunia - najmniejszy przedstawiciel rodziny wielbłądowatych. Zagrożona wyginięciem z powodu wyniszczających polowań (z wełny wikunii produkuje się najwyższej jakości wyroby dziewiarskie i tkaniny ubraniowe, sprzedawane później w astronomicznie wysokich cenach). Widząc samotną wikunię - możemy być pewni, że to samiec; stada liczące 5-6 sztuk - to samiec z samicami; bardziej liczne stada (ok. 15 osobników) - to młode samce. Wikunie szybko się przemieszczają, rozwijają prędkość do 60 km/h, a ich młode - już godzinę po urodzeniu zaczynają chodzić.

Rezerwat jest przy drodze oznaczony stosownymi tablicami, a ponadto co pewien czas ustawione są tu znaki drogowe: „Uwaga, wikunie!”. To bardzo ważne ostrzeżenie dla kierowców, z racji szybko biegających zwierzaków...

Po drodze do Chiway zatrzymaliśmy się jeszcze przy oddalonym nieco od osady gospodarstwie, z mini restauracją, gdzie mogliśmy nie tylko napić się gorącej ziołowej herbatki (do wyboru: minia-munia, koka i jeszcze inne andyjskie roślinki...) ale i spotkać zupełnie z bliska udomowione gatunki lam - alpaki - to bardzo przyjazne i inteligentne czworonogi (poza celami gospodarczymi wykorzystuje się je do terapii dzieci). Szczególnie jedna alpaka była bardzo towarzyska, podchodziła do stolików (i na zewnątrz, i w środku lokalu!) i częstowała się tym, co zostało w filiżankach, po gościach...

I w końcu, zjeżdżając serpentynami - ze skalisto-kamiennego płaskowyżu sięgającego ponad 4500 m. n.p.m. - zobaczyliśmy w dole (na wys. 3650 m.) miasteczko Chiway, malowniczo położone pośród tarasowych pól uprawnych, w dolinie rzeki Colca. W miejscowym języku słowo „colca” - oznacza „spichlerz”. Te okolice należą właśnie do najbardziej żyznych, rolniczych rejonów Peru. Od 1500 lat uprawia się tu różne odmiany kaszy, ziemniaków, kukurydzę, zboża. Rzeczywiście stanowią one spichlerz kraju.

Z Chivay, podekscytowani, wyruszyliśmy nad kanion Kolki, z zamiarem obserwacji kondorów. Pierwszego, z okrzykiem: „ - O, kondor, kondor!” - bez specjalnego wypatrywania, pokazał nam lokalny przewodnik, jeszcze z okien autokaru... na pomniczku, na skraju Chivay.

Króciutki, pierwszy postój mieliśmy na skraju kanionu, skąd widać było szeroką przestrzeń, zagospodarowaną tarasowymi polami wokół rzeczki Colca i z wyłaniającymi się powoli szczytami wyższych partii Andów. Można było nacieszyć oczy i utrwalić nieco na zdjęciach. Drugi postój, w punkcie widokowym Cruz del Cura - na wys. ok. 3750 - powinien umożliwić już obserwację kondorów i jeszcze więcej wysokich szczytów... jednak było to utrudnione, z powodu nagłej, intensywnej ulewy. Nie daliśmy jednak za wygraną i czekaliśmy, żeby choć z daleka zobaczyć w przestworzach „panów” tego rejonu. No i udało się, kilka kondorów pokazało nam się (daleko i raczej wysoko, na tle nieba, ale zawsze był to pierwszy odbiór na żywo)! Mokrzy, ale zadowoleni wróciliśmy do autokaru, by jechać dalej, z nadzieją, że tam dalej przestanie padać. Przejazd do najwyższego punktu nad kanionem - El Cruz del Condor - (wys. 3800 m. npm) zajął nam 1,5 godziny, choć to zaledwie ok. 40 km z Chivay, droga jednak wyboista. Deszcz łatwo nie odpuszczał. Nie przeszkadzało nam to jednak, by niemal biegiem (z zachwytu!), udać się nad krawędź kanionu i patrzeć... Zanim jeszcze pojawiły się kondory - okazałe, dostojne ptaszyska - na naszej wysokości, tuż ponad naszymi głowami, a niektóre nawet poniżej nas, w przestrzeni kanionu, podziwialiśmy samo ukształtowanie terenu, z artystycznie wręcz wkomponowanymi w urwiste zbocza roślinkami i gdzieś tam, głęboko w dole, ledwo widoczna, srebrząca nitka Colci, a powyżej, w oddali - ośnieżone szczyty ... Jednym z nich jest Mismi, z którego gdzieś na wys. 5600 m wypływa Amazonka... Nawet nie odnotowaliśmy dokładnie momentu, gdy deszcz ustał, a nawet wróciło słońce. I wszystko wokół stało się jeszcze piękniejsze... Kiedyś jednak musieliśmy podjąć decyzję powrotu.

Ale zanim jeszcze wróciliśmy do hotelu, zahaczyliśmy o basen termalny - La Calera - gdzie naturalna temperatura wody (80 °C!) jest ochładzana do 30 kilku. Obiadokolacja w hotelu znów była nie tylko posiłkiem, ale i widowiskiem folk...

I jeszcze jeden ważny, a może bardzo (!) ważny punkt dzisiejszego dnia: Z racji znakomitej przejrzystości powietrza, jakie jest na tej wysokości, w tym miejscu, w Chivay utworzono obserwatorium astronomiczne. O godz. 20-tej, tam właśnie najpierw uczestniczyliśmy w wykładzie z prezentacją południowej półkuli nieba - na kopule obserwatorium od wewnątrz, a potem wyszliśmy na zewnętrzny taras, by w praktyce rozpoznać na niebie konstelacje, o których była mowa i które widzieliśmy podczas prezentacji: np. słynny krzyż południa, Α- i Β- Centaura, wielki wóz - odwrócony „do góry nogami”... Najszybciej jednak rozpoznałam na niebie ... księżyc - ha,ha,ha! Dopiero dokładniejsze wpatrywanie się w niebo pozwoliło zobaczyć południowe konstelacje. Na koniec wizyty w planetarium zaglądaliśmy jeszcze przez teleskop (1200x) na saturna wraz z jego pierścieniami. To był naprawdę ekscytujący dzień!

Nazajutrz czekała nas dość daleka trasa przejazdu (300 km) do Puno. Na tym odcinku pokonywaliśmy tereny położone najwyżej, podczas całej wyprawy. Już wszyscy zdążyli przyzwyczaić się do ciągłego przebywania na wysokości ponad 3500 m. Jeszcze kilka postojów po drodze w górę, by spojrzeć na dolinę rzeki Colca i otaczające ją wysokie szczyty, jeszcze sposobność do ostatnich zdjęć tych krajobrazów i spotykanych tu ludzi (np. pani z maleńką białą alpaką), udało nam się dostrzec szare, zwinne szynszyle wśród skał... i nadszedł czas do pokonania wys. 4500 m. Nasz lokalny przewodnik-szaman starannie nas do tego przygotowywał, ucząc oddychania wysokogórskiego i zachęcał, by spokojnie, powoli poruszać się, a w razie jakichkolwiek oznak osłabienia natychmiast wracać do autokaru (i skorzystać z tlenu).

A oto szczegółowe zasady wysokościowego oddychania „4X4”:

  • 4x nosem wdech i nosem wydech w następujący sposób:
  • wdech na 4 (tzn. odliczając w myśli 1-2-3-4),
  • zatrzymanie po wdechu na 4,
  • wydech na 4,
  • bezdech też na 4
I powtarzamy cały cykl 3x (żeby razem było 4x), na koniec jeszcze 1 dłuuugi, ciągły wdech i 1 dłuuuugi wydech (w pochyleniu, po czym łagodnie, giętko jak kot prostujemy się.

Po takim cyklu oddychania bardzo chce się pić, więc zaspokajamy pragnienie, ale również w określony, specyficzny sposób „wysokogórski”: bierzemy łyk wody do ust, przetrzymujemy jakiś czas w ustach, „gryząc” wodę i mieszając ją ze śliną, powoli połykamy.

Wypraktykowałam - działa! Nie miałam najmniejszych kłopotów nawet na wys. 4910 m. npm., poruszając się zupełnie żwawo (zapominając zaleceniach, by robić to powoli!). Góry mnie uskrzydlają...

Te najwyższe rejony określane są przez miejscowych Pata Pampa - Wysokie Płaskie. Mimo trudnych warunków życia (duże wahania temperatury - na wysokości 4.500 m n.p.m. może być nawet od -20 stopni w nocy do 20 stopni w ciągu dnia, wieją często lodowato zimne wiatry), ludzie przystosowali się i zamieszkują te wysokogórskie tereny od 8 tys. lat. Są to głównie Indianie posługujący się językiem kechuańskim. Teren stopniowo zaczął się obniżać (do wys. ok. 3800) - przechodząc w płaskowyż Altiplano. Mijając malownicze krajobrazy górskie, zatrzymując się jeszcze kilka razy dojechaliśmy na wieczór do leżącego na wys. 3850 m miasta Puno, które będzie bazą do kolejnego odcinka naszej podróży po Peru.

Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Porady i ważne informacje

Miasteczko Chivay leży na wys. 3650 m. n.p.m., stanowi świetną bazę wypadową do kanionu Colca...

Autor: AniaMW / 2007.04
Komentarze:

AniaMW
2012-12-05

no cóż, przykre, że masz takie smutne skojarzenia z kanionem Colca... :(

papuas
2012-11-29

no cóż, zazdroszczę
w kanionie Colca zginął właściciel (i fantastyczny przewodnik) biura, z którym kiedyś jeździłem po Europie