Oferty dnia

Turcja - wschodnia - relacja z wakacji

Zdjecie - Turcja - wschodnia

Wschodnia Turcja - znana mi dotychczas wyłącznie ze zdjęć i opowiadań znajomych (również z portalu TM!) - okazała się niezwykle ciekawym preludium do dalszych rejonów tegorocznej, powakacyjnej podróży na Bliski Wschód.

Zaczęło się dla nas bardzo komfortowo (bez potrzeby dodatkowego dnia jazdy do Warszawy, jak to zwykle bywa przy dalszych przelotach), startem z Pyrzowic do Batumi. I godzina wylotu była komfortowa (ok. 15-tej), więc nie musieliśmy się zrywać bladym świtem (czego bardzo nie lubię)... No i to by było na tyle z tym komfortem, żeby nie było nam za dobrze.

Po przylocie do Batumi po pierwsze trzeba było pchnąć zegarki do przodu, żeby dostosować się do czasu gruzińskiego, odprawa na lotnisku odbywała się raczej opieszale, zanim odebraliśmy bagaże i dotarliśmy do hotelu, zrobiło się już ładnie po północy, a na kolejny dzień musieliśmy wstać grubo przed świtem, żeby wyjechać o godz. 5. rano... No cóż, jak się to mówi - „coś za coś”. Przejście graniczne pomiędzy Gruzją a Turcją otwierane jest o godz. 6 rano. Pilot zadbał o to, byśmy przed 6-tą znaleźli się już na przejściu, bo inaczej pół dnia zajęło by nam piesze przedostanie się na drugą stronę granicy. Od kiedy (około miesiąc temu) udostępniono Gruzinom rynek pracy na terenie Turcji, od samego rana zbiera się „dziki tłum” chętnych do przekroczenia granicy. Ten tłum zachowuje się w sposób bynajmniej mało kurtuazyjny, podstawowym środkiem komunikacji międzyludzkiej są tutaj łokcie ...

W końcu wszystkim udało się przedrzeć przez formalności graniczne. A po tureckiej stronie miła niespodzianka - odzysk jednej godziny (więc z siódmej zrobiła nam się znowu 6. rano), autokar czekał już na grupę, więc wsiadamy i można „dospać” po porannych przygodach.

Niby można, ale - jak tu spać? Gdy po krótkiej drzemce łypnęłam jednym okiem przez okno, zaraz otworzyłam drugie (i to bardzo szeroko!), bo zobaczyłam niesamowitą scenerię, od której nie sposób było się oderwać.

A to za sprawą okolic miasta Artvin - z dużą elektrownią wodną - dziś tureckie, dawniej ormiańskie. Miasto rozłożone na zboczach górskich, powyżej lustra wody. Jadąc autokarem wznosiliśmy się coraz wyżej i wyżej, podziwiając nie tylko położenie miasta, lecz cały kompleks sztucznych zbiorników wodnych zbudowanych na rzece i wijących się wśród gór, co w odbiorze robiło wrażenie fiordów.

Oddalając się od rzeki wjeżdżaliśmy w dalsze rejony pasma górskiego Kacgar (z najwyższym szczytem Kacgar - co oznacza Kamienny Krzyż - o wys. ponad 3900 m npm.) aż wjechaliśmy na przeł. (również o nazwie Kacgar)- wys. 2470. Dalej, jadąc po terenach płaskowyżu udaliśmy się do starożytnego miasta Kars które -współcześnie - najbardziej znane jest z tego, że stanowi najzimniejsze miejsce w Turcji. Będąc w mieście najpierw mieliśmy czas na rozprostowanie kości po długim odcinku jazdy, na spacer i zwiedzanie najciekawszych zabytków: na wzgórzu - jak to zazwyczaj bywa - twierdza z XI w., u podnóża ormiański kościół Apostołów - również wzniesiony w XI wieku (obecnie mieści się w nim meczet).

Następnie przejechaliśmy do jednej ze starożytnych stolic Armenii - Ani. Na ten moment bardzo czekałam. Wreszcie udało się Ani dotrzeć do Ani :) W okresie X-XI w. było to ponoć jedno z najbogatszych miast świata, liczyło sobie wówczas 200 tysięcy mieszkańców. Teraz nazywane jest „miastem-widmem”, choć po rozmiarach obszaru jaki zajmowało miasto widać, że kiedyś musiało mieć znaczącą rangę. Po przekroczeniu potężnych murów miejskich, otworzył się przed nami rozległy teren pozostałości po mieście. Przemierzając dawne ulice, zobaczyliśmy m.in. łaźnię miejską (z XI-XII w.), miejsce w którym wytwarzało się wino, kilka kościołów (w tym jeden przepołowiony - od uderzenia piorunu), katedrę i turecki meczet. Rzeka, nad którą położone jest Ani stanowi obecnie granicę pomiędzy Turcją i Armenią. Dzięki dość dobrej widoczności widzieliśmy z Ani spory kawałek lądu Armenii, wraz z górą Aragac o wys. 4090 m, która obecnie jest najwyższym szczytem tego kraju. Ormianie mogą na swoją dawną stolicę teraz tylko popatrzeć z oddali, poprzez druty kolczaste granicy. Trudne są zawirowania historii i ich konsekwencje.

Po zwiedzaniu Ani wróciliśmy na nocleg do hotelu w Kars. Wieczorem rzeczywiście przekonaliśmy się, że to turecki biegun zimna - po upalnym dniu odczuwaliśmy przejmujący chłód.

Kolejny dzień znów powitał nas słoneczną pogodą, z wspaniałą widocznością, co okazało się nie bez znaczenia dla odcinka przejazdu zaplanowanego na ten dzień. Trasa wiodła przez góry i dostarczała wspaniałych widoków.

Po drodze zatrzymywaliśmy się w kilku punktach, by nacieszyć oczy widokiem dumnie górującego nad okolicą wulkanu - Ararat, przekraczającego wys. 5000m. Zazwyczaj, nawet przy dobrej pogodzie, sam wierzchołek szczytu zakryty jest chmurami. Nam jednak Ararat odsłonił całe swe oblicze. Dotychczas mamy pod tym względem szczęście! W jakimkolwiek rejonie Ziemi byliśmy, widzieliśmy wszystko, co można tam zobaczyć (tak było np. w Patagonii, zarówno po stronie argentyńskiej, jak i chilijskiej, czy w Kanadzie - z Mt Robson, czy na Alasce z Mt McKinley) - aura jest dla nas wielce życzliwa. Więc i teraz możemy podziwiać Ararat, w końcu po to tu przyjechaliśmy, żeby go zobaczyć :).

Pełni wrażeń jedziemy dalej. Kierunek: Dogubayazit - to miasto pełne jednostek wojskowych, co ograniczało możliwości swobodnego robienia zdjęć. Głównym punktem programu był tutaj oddalony od centrum pałac Ishaka Paszy z XVII w.- malowniczo usytuowanym w górach. Pałac ten jest przykładem łączenia architektury perskiej, osmańskiej i ormiańskiej.

Dalszy przejazd przez atrakcyjne widokowo tereny górskie zakończył się przy wodospadach Muradiye. Jak sprytnie ujął to nasz przewodnik, choć nie jest to Niagara ani Iguassu, Muradiye ma w sobie też dużo niepowtarzalnego uroku, o czym sami się przekonaliśmy.

I wreszcie nadszedł czas na Van. Ta nazwa ma trojakie znaczenie: odnosi się do jeziora, leżącego nad nim miasta i... rasy kotów;

  • jezioro - leży na wys. 1900 m. npm, jest największe (powierzchnia ok. 1,5 tys. km2) i najgłębsze (do 450 m gł.) w całej Turcji;
  • koty - śnieżno białe, o różnych oczach: z jednym okiem zielonym a drugim błękitnym;
  • miasto - liczy sobie 500 tys. mieszkańców, a wraz z najbliższym otoczeniem - milion, jest to dobrze rozwinięty ośrodek gospodarczy, ma również swój uniwersytet.

Zaczęliśmy od wizyty u kotów, następnie popłynęliśmy łodzią po słonym jeziorze na wyspę Akdamar, by zobaczyć piękny, X-wieczny, ormiański kościół św. Krzyża z imponującym kompleksem płaskorzeźb na zewnętrznych ścianach; wewnątrz: ikona Matki Boskiej w ołtarzu głównym a na ścianach - freski. Dodatkowym wzmocnieniem przyjemnych wrażeń był powrotny rejs z wyspy, odbywający się w promieniach zachodzącego słońca.

Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji w Turcji:
Autor: AniaMW / 2014.09
Komentarze:
Brak komentarzy.