Decyzja odnośnie tego wyjazdu zapadła z mojej strony we wrześniu, gdy tylko ukazał się zimowy katalog mojego ulubionego biura - na wyjazdy narciarskie - Sport Centrum z Bielska. Zachwycił mnie punkt docelowy - lodowiec Pitztal - w południowo-zachodniej części Tyrolu, blisko granicy Austrii z Włochami i Szwajcarią, a także termin: od soboty 7. 11 do 11.11. włącznie (4 dni jazdy na nartach, a tylko 2 dni urlopu!), cena też była do przyjęcia. Otwarte początkowo pozostawało tylko pytanie, czy na pewno uzbiera się grupa i czy wyjazd dojdzie do skutku. W lutym chciałam jechać do Innsbrucka, a pojechałam w inne rejony Alp austriackich, bo akurat do Innsbrucka w odpowiadającym mi terminie nie było wystarczającej liczby chętnych. Tak to czasem bywa, przy wyjazdach grupowych. No ale tym razem się udało. Wyjazd doszedł do skutku, a dodatkowym bonusem okazała się pogoda - przez cały czas pełne słońce!
W takich warunkach najbardziej lubię świat - i jazdę na nartach, i podziwianie panoram górskich ze szczytów...
Zanim jednak dojechaliśmy do Neurur (w Dolinie Pitztal), gdzie mieliśmy zakwaterowanie, spotkało nas w podróży coś, o czym dawno już zapomnieliśmy... Za Salzburgiem, pod wieczór - korek. Wiadomo, to się zdarza na autostradach (wypadek? roboty drogowe?) wyłączenie najpierw jednego pasa, potem jeszcze węziej. Trochę się to przedłuża w czasie, aż w końcu wszystko jasne (!) wjeżdżamy na teren Niemiec - spotyka nas kontrola graniczna. Auta osobowe - kontrolowali wybiórczo, autokary - wszystkie. W obecnej sytuacji wcale nas to nie zdziwiło. Zajęło to godzinę czasu. Jeśli ktoś wybiera się w najbliższym czasie samochodem - przez Niemcy - pamiętajcie, trzeba mieć rezerwę czasową! W drodze powrotnej (jechaliśmy nocą) nie było korka wydłużającego przejazd, jednak też były 2-krotne kontrole graniczne.
I jeszcze chciałam zwrócić uwagę na pewną ciekawostkę tego rejonu. Na wys. 2900 m npm, jakieś 10-15 minut drogi od centralnego miejsca, z którego rozchodzą się wyciągi, stoi sobie pewna niezwykła kapliczka. Cóż w niej niezwykłego? Już wyjaśniam.
Nazwana została białą kaplicą światła. I rzeczywiście - z zewnątrz zupełnie biała, z granitowego monolitu, ważącego ok. 90 ton - jak podają publikacje źródłowe. Zresztą, z daleka, od zewnątrz zupełnie nie przypomina kaplicy, raczej budzi inne skojarzenia (co widać na załączonych zdjęciach). W środku, gdy nie świeci słońce, lub chmura je na chwilę zasłoni, wygląda surowo, po prostu białe, granitowe ściany, z rządkiem 5-ciu małych, kwadratowych okienek, wypełnionych kolorowymi szybkami, ułożonych pod skosem, na obu bocznych ścianach. Nad wejściem krzyż i na maleńkim, granitowym ołtarzu - stojący krzyż. Na ołtarzu jeszcze stoi kilka świec, 2 maleńkie obrazki i ... ułożone z monet, na płasko - krzyżyki. Ot, taki to wystrój całej kapliczki. Ale, gdy tylko zaświeci słońce, zaczyna się spektakl światła i barw. O różnych porach dnia wygląda to inaczej, kąt padania promieni słonecznych wywołuje zupełnie odmienne efekty.
Kaplicę „The White Light Chapel” - na wys. 2900 m n.p.m. Twórcą kaplicy jest Rudi Wach - austriacki rzeźbiarz i artysta grafik, pochodzący i wzrastający w Tyrolu, a obecnie mieszkający w Mediolanie.
Kolejka linowa na najwyższy punkt ośrodka narciarskiego Pitztal Glacier - Wildspitzbahn - jest najwyżej położoną kolejką w całych Alpach Austrii, wywozi na wys. 3440 m n.p.m. Trasy narciarskie (głównie czerwone, jedna czarna i 2 niebieskie) rozciągają się od tego poziomu do wys. ok. 2800, mają łączną długość 41 km. Dobre warunki panują tu od września do maja - osobiście przekonałam się, że w listopadzie są idealne :)
Brak komentarzy. |