Ukraina - Bieszczady - Pikuj - relacja z wakacji
Mieszkam w południowo - wschodniej Polsce, więc Bieszczady mam niedaleko. Wyprawa na Pikuj - był to jednodobowy wypad na Ukrainę.
Pikuj to najwyższy szczyt w Bieszczadach, leżący już po ukraińskiej stronie. Wybrałam się tam pierwszy raz, ale coś mi się wydaje, że ostatni. Bardzo lubię chodzić po górach, ale tego, co mnie wtedy czekało, kompletnie się nie spodziewałam. Pojechaliśmy z kilkunastoosobową grupą wynajętym busem. Wyjazd około północy. Po kilku godzinach jazdy i imprezowania w busie dotarliśmy (nawiasem mówiąc po fatalnych ukraińskich drogach) do stóp jakiejś połoniny. Piszę ,,jakiejś", bo wyjątkowo nie bardzo wiedziałam, gdzie jestem, i do dzisiaj nie potrafię opisać szczytów widocznych na moich zdjęciach. Z całej naszej kilkunastoosobowej paczki na Pikuju był wcześniej tylko jeden kolega, i to wyjątkowo nierozmowny. Drugi przed wyjazdem zapoznał się z mapą. Reszta, tak jak ja, była w całkowitej nieświadomości. Po dotarciu na miejsce (,,gdzie diabeł mówi dobranoc") coś przekąsiliśmy i wypiliśmy (tym razem tylko kawę) zabraliśmy potrzebne rzeczy i ..... w drogę. W zasadzie trudno mówić o drodze. Szliśmy na przełaj, przez pola, potoki, jakieś chaszcze, byle wdrapać się na grzbiet połoniny. Nigdzie nie widać żadnej ścieżki, nie mówiąc o oznakowanym szlaku turystycznym. W końcu wydostaliśmy się ponad strefę lasu, ale zanim to nastąpiło, przeżyłam pierwszy moment kryzysowy - po nieprzespanej nocy i z pewną ilością alkoholu we krwi - zaczęło mi się robić słabo. Na szczęście w plecaku znalazł się jakiś batonik, który postawił mnie do pionu. No więc wyszliśmy z lasu na połoninę. Od razu humory się poprawiły - przynajmniej było coś widać i, nie powiem, widoczki były niczego sobie. Ale nadal nie zdawałam sobie sprawy z tego, co mnie jeszcze czeka. Bardzo nieliczni w naszym gronie wtajemniczeni nie puścili pary z ust i nie uświadomili nas, że Pikuj to szczyt znajdujący się na drugim końcu ciągnącej się ponad dwadzieścia kilometrów połoniny.
Ruszyliśmy dalej. Po kilku godzinach zaczęłam się niecierpliwić, dokąd my w końcu idziemy i gdzie ten Pikuj. Kiedy po raz pierwszy pokazał nam się jego szczyt, gdzieś daleko na horyzoncie, przeżyłam kolejny kryzys - koszmarnie chciało mi się spać, byłam już zmęczona, zapasy w plecaku na wyczerpaniu, a cel odległy o lata świetlne. Zrezygnować i zawrócić się nie dało - bus miał czekać na nas właśnie po tamtej stronie połoniny. Zejść wcześniej na dół i innym środkiem lokomocji dotrzeć do busa - nierealne, bo okolica prawie bezludna. Wioski od czasu do czasu widoczne w dole, pomiędzy górami, nie wydawały się zbyt cywilizowane. Cóż było robić, zjeść ostatniego batona, zacisnąć zęby, zapomnieć o zmęczeniu i ....w drogę.
Na szczyt Pikuja, mimo że byłam już u kresu sił, dotarłam wcale nie ostatnia. Nawet koleżanki, które zostały nieco w tyle, trochę mi się dziwiły. Ale to po prostu zmęczenie doprowadziło mnie do takiej desperacji, żeby tam już wreszcie dotrzeć i mieć spokój, że zebrałam resztki sił i .........dotarłam do celu. Uczucie ulgi trwało.............przez jakiś czas, bo jeszcze trzeba było dojść do busa. Ale gdzie on dokładnie na nas czeka? Co do tego to nawet wtajemniczeni koledzy nie byli zgodni. Ruszyliśmy więc, znowu na przełaj, gdzieś przed siebie. Okazało się, że intuicja czasem bywa dobrym przewodnikiem, bo to właśnie ona doprowadziła nas do busa. Można było liczyć na chwilę wytchnienia i przez kilka godzin, jakie nam jeszcze pozostały, aby dojechać do domu, pomarzyć o kąpieli i pościeli.
Nie wywnioskujcie czasem z mojego opisu, że była to przykra wyprawa - nic podobnego! Mimo zmęczenia, niewyspania, momentów kryzysowych, kiedy nawet płakać się chciało z bezradności, była to świetna wyprawa, bo w świetnym towarzystwie. A te momenty kryzysowe teraz się najlepiej wspomina.
Gdybym się jeszcze kiedyś wybierała w ukraińskie Bieszczady, byłabym na pewno lepiej przygotowana na to, co mnie tam może spotkać. Teraz już wiem, że są to odludne tereny, bardzo długie trasy do pokonania. Ale właśnie to niektórzy uznają za największy atut ukraińskiej części Bieszczadów. Jest tam bardzo mało turystów. My przez całą wielokilometrową trasę spotkaliśmy ich .... dwoje.
Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Komentarze: