Kapadocję i centralną Anatolię zwiedzałam w ramach objazdu po Turcji Zachodniej oraz Środkowej. Spędziłam tu w zasadzie tylko trzy dni, a więc zaledwie lekko poczułam klimat tej cudownej krainy, gdzie w podatnym na erozję wulkanicznym tufie woda wyrzeźbiła fantastyczne wąwozy, kotliny, skalne kominy...
Miejscem, do którego w ramach tej części objazdu się udaliśmy, była polityczna stolica Turcji - Ankara. Samo miasto zza szyb autokaru sprawia wrażenie mocno zatłoczonego, potęguje to odczucie zabudowa miasta - bardzo gęsta. To tu znajduje się hołubione przez Turków wzgórze Raset, na którym wznosi się mauzoleum Ataturka.
Mustafa Kemel Pasza - ojciec Turków, twórca Republiki Tureckiej i zwolennik unowocześniania, europeizacji Turcji. Jego pomniki (w przeróżnych pozach), portrety pojawiają się niemal wszędzie (sklepy, park w Stambule itp.). Każda rocznica jego śmierci - 9 XI, (1938) czczona jest przez Turków, którzy na minutę odrywają się od codziennych zajęć. Oczywiście jak każdy bohater i Ataturk nie był bez skazy, uśmiech turystów wzbudza informacje, że przyczyną jego śmierci była marskość wątroby. Podobno film obrazujący prawdziwe życie Ataturka, który bodajże dwa lata temu pojawił się w kinach, został oprotestowany przez kemalistów. Niemniej jednak dla Turków jest to postać niemal święta, dlatego nie należy ujawniać będąc tam swego zdziwienia dla tak olbrzymiej hołdowniczości wobec jego osoby. Bez postaci Ataturka trudno zrozumieć pojęcie ,,tureckości”.
Wracając jednak do Mauzoleum należy także pamiętać, że zanim znajdziemy się na wzgórzu Raset, zostaniemy sprawdzeni przez turecką żandarmerię. Choć czynność ta ma charakter nieco groteskowy - turyści winni wysiąść z autokaru, przejść przez „bramki”, zaś autokar sprawdzany nie jest... Następnie „sprawdzeni” turyści powracają do niesprawdzonego autokaru.
Po tym rytuale piękną Aleją Lwów podążamy na Wzgórze Raset. Udaje nam się trafić na zmianę warty. Żołnierze tureccy wszelkich formacji zbrojnych przegrupowują się i podążają w kierunku Mauzoleum. Nie deprymują ich setki aparatów fotograficznych, które chcą uwiecznić ten widok.
Sam gmach Mauzoleum to przykład prawdziwego monumentalizmu, wzniesiono go na przełomie lat 40/50 minionego stulecia. Wewnątrz znajduje się najważniejszy obiekt - sarkofag Ataturka oraz wiele przedmiotów, z których korzystał, np. jacht czy cadilac. Na zewnątrz, vis a vis samego gmachu znajduje się umieszczony w kolumnadzie kolejny sarkofag, tym razem należący do Ismeta Inonu - przyjaciela i następcy Ataturka. Na placu przed Mauzoleum powiewa flaga Turcji, zauważamy też kwiatową mozaikę z motywem flagi tureckiej. Słuchając opowieści przewodnika o systemie edukacji w Turcji (wszak to w Ankarze mieści się kilka uniwersytetów, w tym jeden anglojęzyczny) opuszczamy nieco zawiedzeni stolicę Republiki Tureckiej.
Atrakcją Kapadocji jest drugie co do wielkości w Turcji (po jeziorze Van) jezioro o nazwie Tuz Golu (Jezioro Słone). Ta atrakcja to właściwie możliwość pospacerowania po grubej warstwie soli, patrząc na zdjęcia wykonane tam można odnieść wrażenie, że to nie upalna Turcja:) Zwraca moją uwagę kramik z pamiątkami, gdzie można kupić oko proroka ....w soli. Nieopodal Tuz Golu na horyzoncie pojawia się wulkan Hassan.
Na nocleg zatrzymujemy się w pięknym Goreme, hotel nie jest klimatyzowany, co budzi lekkie obawy. Niepotrzebnie - wieczory i noce kapadockie nie są tak parne, jak na Tureckiej Riwierze. Przed grupą pojawia się też oferta lotu balonem nad Kapadocją (150 euro, prawie godzina w powietrzu). Nieliczni śmiałkowie decydują się na wczesny (godzina 5) lot. Wrażenia podobno są niebywałe i niezapomniane a każdy uczestnik otrzymuje certyfikat „baloniarza”.
Dzień drugi kapadocki rozpoczynamy od wizyty w skalnym mieście Kaymakli. Kaymakli sięga 35 metrów w dół, przewodnik ostrzega, aby osoby odczuwające klaustrofobię nie decydowały się na zwiedzanie. Na szczęście takich nie ma. Oczekiwanie na zejście do podziemnego miast nieco się wydłuża, na czym zyskują lokalni właściciele kramów, których tu bardzo wiele. Wizyta w skalnym mieści to ekscytująca przygoda. Przebywamy tam ponad godzinę, czasami przemieszczamy się po wąskich tunelach na czworakach, w zasadzie przez cały czas sylwetka musi być nieco pochylona (choć oczywiście zależy to od postury).Historia skalnych miast - jak dowiadujemy się - sięga jeszcze czasów, gdy zamieszkiwali je Hetyci, ale właściwa historia wiąże się z pierwszymi chrześcijanami. To tu znajdowali schronienie przed prześladowaniami. Przeciętnie w skalnym mieście możliwy był pobyt od 6 do 12 miesięcy, toteż musiało być ono wyposażone w pomieszczenia gospodarcze (kuchnie, studnię) oraz kościoły.
Kolejnym punktem w kapadockiej eskapadzie była tzw. kale (wzgórze) Uchiser wznoszące się ponad 60 m n.p.m. To olbrzymia skała pochodzenia wulkanicznego z tunelami, otworami - wzbudza respekt. Niestety, nie wchodzimy do wnętrza.
I wreszcie serce Kapadocji - wioska Goreme. To tu znajduje się skansen pełen kościołów z I wieków istnienia chrześcijaństwa. Do tych, które wzbudzają szczególny podziw należą: kościół św. Bazylego, kościół jabłkowy (nazwa od charakterystycznej barwy fresków), kościół św. Barbary, kościół wężowy skupiający się na opowieści o walce świętych Jerzego i Teodora ze smokiem. Kościółki te są niewielkie, zwiedzanie ich grupą jest dosyć utrudnione, optymalny czas pobytu w nich to 3 minuty - takie zalecenia pojawiają się na tablicach informacyjnych. Poza tymi obiektami sakralnymi w Goreme można jeszcze pospacerować po skansenie, by obejrzeć np. kuchnie. Warto pamiętać, że Goreme ma swoje miejsce na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO.
Przemieszczając się po Kapadocji powoli przyzwyczajamy się do krajobrazu pełnego skalnych grzybów i innych wytworów natury. Miejsce jednak szczególne to Pesabagi - kompleks skał rozpostartych na dużej przestrzeni. Spacer po tym terenie wprawia w zadumę i zachwyt nad możliwościami przyrody. Na trasie kolejna atrakcja - tufowy wielbłąd, zaczyna się szaleństwo fotograficzne, ale i drugi kapadocki dzień zbliża się do końca. Zapomniałbym jednak dodać, że w tym dniu odwiedzamy jeszcze dwa sklepy - z turecką biżuterią ( możemy obejrzeć, w jaki sposób wyrabia się onyks) i drugi z oryginalną, pięknie, ręcznie malowaną ceramiką. Ceny wyrobów jubilerskich są dość wygórowane, nawet po ,,targowaniu się”, ale już w sklepie z ceramiką można nabyć jakiś kojarzący się z Turcją przedmiot po przystępnej cenie. W obu lokalach zostajemy poczęstowani napojami - do wyboru: wino czerwone lub białe oraz herbata ( czaj). Polecam właśnie turecką herbatę, ma nieco jabłkowy smak i jest wyjątkowo pyszna, w przeciwieństwie do kawy, która jest zwykłą znaną nam dobrze kawą z ekspresu ( mój mit o ,,kawie parzonej po turecku prysł”).
W dniu trzecim wciąż mijamy krajobraz Kapadocji, lecz podążamy już w kierunku centralnej Anatolii, do miejscowości Konya. Miejscowość bardzo znana w Turcji, silne są tu wpływy islamu. Wiąże się to bez wątpienia z działalnością w tym mieście w XIII w. niejakiego Mevlany. Mevlana zainteresował się sufizmem - nurtem, który kładzie nacisk na życie ascetyczne a szansą na zespolenie z Absolutem jest śpiew i ekstatyczny taniec. Śmierć traktowana jest jako moment szczęśliwości, gdyż prowadzi do boga. Mevlana uchodzi za założyciela zakonu tańczących derwiszy. Ów rytualny taniec polega na wirowaniu wokół własnej osi z wyprostowanymi rękoma, z czego prawa otwarta jest ku górze, a lewa kieruje się w dół. Taniec odbywa się przy akompaniamencie muzyki (największe znaczenie miał flet - ney). Należy to jeszcze dodać, że sam Mevlana był także poetą - a jego najbardziej znany poemat to „Mesnevi” (rozpoczynają go słowa „Przybądź kimkolwiek jesteś”, co ma dowodzić tolerancji mistrza). Bractwo wirujących derwiszy przeżywało trudny okres w czasach Ataturka, nieco później odrodziło się.
Dziś w Konya najważniejszą budowlą jest Muzeum Mewlewitów. Łatwo poznać ten obiekt po stożkowatej, turkusowej kopule, która jest wręcz traktowana jako wizytówka miasta. Wewnątrz Muzeum niestety obowiązuje zakaz fotografowania. Kobiety powinny posiadać chustę przykrywającą ramiona. Można tu podziwiać (choć w dość szybkim tempie, bo ruch turystyczny pielgrzymkowy jest mocno nasilony) figury tańczących derwiszy, instrumenty muzyczne czy ekspozycję dzieł literackich islamu, na czele oczywiście z poematem Mevlany. W miejscu tym znajduje się także mauzoleum Mevlany, które przyciąga tu tysiące wiernych.
Po pobycie w Konya miałam pewien niedosyt, naprawdę trzeba by spędzić tu przynajmniej jeden dzień, by spokojnie zwiedzić miasteczko. Podsumowując Kapadocja to bez cienia przesady kraina o księżycowym pejzażu, urzekająca nie tylko przyrodniczo, ale także kryjąca w sobie wiele magicznych, orientalnych miejsc.
Brak komentarzy. |