Mieszkam w Małopolsce, więc wyjazd w góry trudno nazwać podróżą, raczej nazwałbym go wycieczką. Mimo, że góry te nieco niższe, niż Tatry stanowią pejzaż naturalny moich okolic, raczej nie często wyjeżdżałam na znane i utarte szlaki. Wiosną tego roku dałam się jednak namówić na 2-dniową wycieczkę w rodzinnym gronie.
Naszym celem była Dolina Chochołowska. Po lekturze artykułów internetowych, obejrzeniu zdjęć w sieci, nabrałam ochoty, by ów cud natury zobaczyć na własne oczy. Trasa z Krakowa w stronę Zakopanego zajęła nam ok. 2 godzin. Samochód zostawiliśmy na parkingu, skąd busem podjechaliśmy do Siwej Polany. Stąd już rozpoczęliśmy wędrówkę w rejon Doliny Chochołowskiej.
Maszerowaliśmy raczej umiarkowanym tempem, nie spiesząc się - by móc zachwycać się mijanymi chatami, szumem górskich potoków. Było jeszcze chłodno, więc nie spotykaliśmy większych grup turystów. Gra warta byłą przysłowiowej świeczki - fioletowe kobierce, jakie w pewnym momencie ukazały się naszym oczom, rekompensowały trud wyprawy. To naprawdę wspaniały, unikatowy twór przyrody. Przeczytałam gdzieś później, że w tym roku Dolina Chochołowska była wyjątkowo modna, ze względu na fioletową barwę, popularną nie tylko tu: ) Udało mi się także wyszperać informację, że to tu kręcono scenę kuligu do filmu Hoffmana „Potop”.
Warto może dodać dla formalności, że Dolina Chochołowska to największa i najdłuższa z dolin tatrzańskich. Jej nazwa pochodzi od miejscowości Chochołów. Przemierzając Dolinę zaplanowaliśmy, aby następnego dnia podjąć próbę zdobycia okolicznych szczytów (Grześ, Rakoń, Wołowiec).Po dniu pełnym wrażeń udało nam się przenocować w Schronisku na Dolinie Chochołowskiej. A ja coraz bardziej przekonywałam się do Tatr...
Brak komentarzy. |