Gdy moi znajomi słyszeli dokąd wybieram się na tegoroczne wakacje robili wielkie oczy i pytali czy zwariowałam. - Rumunia! A to nie ma już innych krajów do zwiedzania, Chcesz żeby Cię tam okradli, pobili... (można wstawić co kto jeszcze chce :))?. Nie zważając na nic, gnana ciekawością wsiadłam więc do autokaru pełnego ludzi i ruszyłam do tego owianego niezbyt dobra sławą kraju.
Granicę, bez sprawdzania dokumentów, przekroczyliśmy ok. 4 nad ranem czasu polskiego. Po 24h, nocy spędzonej w autokarze co zaowocowało bólem pewnej części ciała :). Dotarliśmy do Devy - miejsca spotkania z naszym przewodnikiem. I na dzień dobry przekonaliśmy się jak działa rumuńska kolej. Pociąg, którym Tomek miał przyjechać z Bukaresztu miał 3,5h opóźnienia. A jak się okazało to jest normalna sprawa, a opóźnienia sięgające 10h to standard!
Aby nie marnować czasu pojechaliśmy do Hunedoary zobaczyć średniowieczny zamek Jana Hunyadyego. Miejsce nie jest oblegane przez turystów, którzy pewnie wśród rzędów zardzewiałych kominów nieczynnej huty żelaza nie spodziewają się takiego cacuszka.
Po powrocie do Devy i zabraniu Tomka ruszyliśmy do Alba Iulia jednej ze stolic Transylwanii. Na terenie barokowej twierdzy Alba Carolina znajdują się dwie katedry: rumuńska i węgierska. Katedra pod wezwaniem św. Michała to miejsce niezwykle ważne dla historii Rumunii, Węgier, Polski. Tu spoczywają Izabella Jagiellonka i Jan Zygmunt Zapolya oraz członkowie rodziny Hunyady (w tym Jana Hunyady). Obok niej znajduje się druga, prawosławna. Ten obecnie najbardziej reprezentacyjny w mieście Sobór Koronacyjny, w sposób zamierzony dominuje nad „sąsiadką”. Zbudowany został w latach 1921-1922 dla upamiętnienia zjednoczenia w Alba Julii Siedmiogrodu z Rumunią. W 1922 roku koronowano w nim na króla Rumunii Ferdynanda I. Alba Iulia to jedno z niewielu miast rumuńskich, które wykorzystuje pieniądze UE na renowację swoich zabytków.
Następnie udajemy się do Sibiu zwanego miastem artystów. W Sybinie możemy zobaczyć bardzo dobrze zachowaną starówkę z pięknymi saskimi kamieniczkami, znajdziemy tu również przykłady baroku, renesansu i secesji, piękne kościoły, fragmenty murów obronnych, baszty (było ich aż 40!), bramy, wąskie uliczki, a także najstarszy żelazny most w Rumunii - wybudowany w 1859 roku tzw. Most Kłamcy. Miasto jest naprawdę bardzo sympatyczne; a podczas spaceru można wypocząć w jednej z licznych kawiarenek. Tutaj spędzamy pierwszy nocleg w hotelu. Ach jak wspaniale jest położyć się na łóżku...
Wypoczęci ruszamy dalej do Curtea de Argeş zatrzymując się po drodze w malutkim monastyrze Cozia. Ten prawosławny monastyr z końca XIV w., położony przy ważnym szlaku komunikacyjnym w przełomie rzeki Aluty w Karpatach jest jednym z najświetniejszych dzieł wołoskiej sztuki średniowiecznej.
Najcenniejszym zabytkiem jest wyjątkowy monastyr Curtea de Argeş, a w szczególności jego XVI w. cerkiew, zwana Nową Metropolią. Jest to świątynia niezwykła, chociażby ze względu na bogactwo przeplatających się stylów, odnajdziemy tu bowiem między innymi elementy tureckie, ormiańskie, serbskie i gotyckie, a także wpływy orientalne. Cerkiew jest bogato zdobiona wewnątrz, jak i z zewnątrz, a szczególną uwagę przykuwają oryginalne zachodnie wieże, które są jakby skręcone. Zastosowanie skośnego ułożenia ornamentów i elementów budynku stanowiło wzór dla późniejszych stylów w architekturze rumuńskiej. Świątynia nazywana też bywa nekropolią królów Rumunii, gdyż znajdują się tu nagrobki pierwszych nowożytnych władców - Karola I i Ferdynanda I, a także ich małżonek. Z budową cerkwi związana jest legenda o mistrzu Manolo, który był jej twórcą oraz jego nieszczęsnej małżonce, zamurowanej w trakcie budowy świątyni, w celu odczynienia złych uroków niepozwalających pomyślnie zakończyć budowy.
Następnie trasą transfogarską dojeżdżamy do jeziora Vidraru. Wspinamy się na taras widokowy i podziwiamy najwyższy szczyt Rumunii - Moldovenau.
Po krótkim odpoczynku ruszamy na spotkanie z Drakulą. Nie jest to łatwe zadanie, gdyż do jego zamku w Poienari wiedzie 1480 schodów! Nie zraża nas to i po 20 min wędrówce docieramy pod bramę. Z zamku nie zostało wiele ale widoki rekompensuję wysiłek wspinaczki.
Żegnamy się z Wladem i ruszamy do Bucureşti. Docieramy wieczorem i udajemy się na kolację do restauracji Caru’ cu bere. W pięknym saskim wnętrzu kosztujemy sałatki z bakłażana, gołąbków z liści winogron z mamałygą, a na deser pączka z dziurką ze śmietana i konfiturą wiśniową - pyszności! Całość popijamy lemoniadą i rumuńskim piwem. Tak wzmocnieni jedziemy do hotelu by od rana zacząć zwiedzanie stolicy.
Pierwszy punkt to wzgórze Patrialchalne; jedyne zachowane z siedmiu wzgórz Bukaresztu; pozostałe zostały zrównane za czasów Nicolae Ceauşescu, który zniszczył znaczna część historycznego centrum miasta i zastąpił ją przez socrealistyczne budynki oraz wysokie apartamentowce i bloki mieszkalne, a także bardzo okazały Parlament. Pałac nawiązuje do budynków neoklasycystycznych o eklektycznym charakterze. Łączna powierzchnia zabudowy wynosi 65 tysięcy m2 co plasuje go na drugim miejscu na świecie po amerykańskim Pentagonie. Budynek podzielony jest na 3 części, każda z nich różni się przeznaczeniem. Pałac posiada około 1100 pomieszczeń, w 440 z nich mieszczą się biura, ponadto znajduje się tu 30 wielofunkcyjnych sal (największa z nich ma 16 metrów wysokości i kubaturę 2200 m3), 4 restauracje, 3 biblioteki, dwa parkingi podziemne, jedna sala koncertowa oraz czteropiętrowy schron atomowy. Budowla wykonana jest w całości z materiałów pochodzących z Rumunii. Budynek naprawdę robi wrażenie. Obecnie jest wykorzystywany głównie na konferencje.
Dwie anegdotki dotyczące pałacu :). Planując pałacową okolicę Ceauşescu spytał, jaka jest największa aleja w Europie, po czym zbudował ulicę o metr szerszą i o metr dłuższą niż Pola Elizejskie w Paryżu... A taras, z którego rozciąga się widok na tę aleje miał służyć dyktatorowi do pozdrawiania tysięcy zgromadzonych na placu ludzi. Ironia historii sprawiła, że on sam tego pomysłu zrealizować nie zdążył. Pierwszym, który w 1992 roku faktycznie przemówił z tego miejsca do tysięcy zgromadzonych był Michael Jackson. Przywitał on przybyłych słowami: ”Hello Budapest” :).
Można odnieść wrażenie, że Bukareszt zbudowany jest tak aby turysta nie mógł go zobaczyć. Architektoniczne perły schowane są za ekranami potężnych bloków, a wnętrza najciekawszych budynków zamknięte na kłódkę. Na starówce kamienice, a właściwie ich partery zamieniono na kawiarnie; górne piętra popadają w ruinę. Nie znajdziemy tu informacji turystycznej ani rumuńskiego hotelu. Zachowany dwór hospodarski został sprzedany Libańczykon, którzy go odrestaurowali i teraz prowadzą tam hotel i restaurację.
Dalej jedziemy do Târgovişte gdzie znajduje się jedyny zachowany na Wołoszczyźnie gród hospodarski, w którym rezydował słynny Wlad Palownik. Z dworu niewiele jednak zostało. Został spalony przez Turków w XVII wieku, ale do obecnego stanu doprowadzili go sami mieszkańcy, którzy na przestrzeni wieków traktowali go jak ”fabrykę cegieł” i rozebrali prawie do samych fundamentów do budowy własnych domów. Tutaj także wykonano w 1989r wyrok na Ceauşescu i jego żonie Elenie. W mieście widać dokładny zamysł wodza na zniszczenie starych miast. Ze starówki zachował się jedynie niewielki, może 0,5km fragment. No cóż, nie ma tutaj zbyt wiele do oglądania więc jedziemy w góry do Predeal.
Rano zwiedzamy „Perłę Karpat” czyli zamek Peleş. Zbudowany w stylu niemieckiego renesansu pałac jest przepiękny i przypomina zamki bawarskie. Komnaty zostały urządzone z wielkim przepychem, są dekorowane hebanem, masą perłową i setkami witraży w oknach. Ponieważ opłata za robienie zdjęć wynosiła 32 RON większość grupy robiła je z ukrycia co doprowadzało do szału Panie pilnujące poszczególnych sal. W parku angielskim otaczającym zamek na uwagę zasługuje także Pałac Pelisor z przełomu XIX i XX wieku wybudowano dla księcia Ferdynanda - bratanka Karola I.
Będąc na szlaku Drakuli nie sposób nie zajrzeć do zamku w Branie. Dzięki dobrej promocji zamek uchodzi za siedzibę Draculi, choć prawdopodobny pierwowzór tej postaci, Wład Palownik, nigdy w nim nie mieszkał. Zamek był letnią rezydencją królowej Marii. Można się tu poczuć jak na Krupówkach :) Liczne stragany oferują asortyment zbliżony a momentami tożsamy z tamtejszym. Muszę przyznać, że było to ciekawe doświadczenie.
Dzień kończymy w Brasovie gdzie w jednej z licznych restauracji znajdujących się na staromiejskim deptaku kosztujemy lokalnych flaczków oraz mięsnych kiełbasek; o ilości zjadanych je przez Rumunów krążą legendy. Według nich są oni w stanie zjeść jednorazowo 12 sztuk mocząc je w musztardzie i przegryzając chlebem. My decydujemy się na skromne 4 szt.
Nasza przygoda z Rumunią powoli dobiega końca. W drodze do Polski zaglądamy do Prejmer znanego ze znajdującego się w niej jednego z charakterystycznych dla tego regionu kościołów warownych.
Zbaczamy z utartego szlaku i szutrową drogą docieramy następnie do Viscri. W przeszłości zamieszkana głównie przez Sasów siedmiogrodzkich ta urocza wioska wraz z sześcioma innymi wsiami siedmiogrodzkimi znajduje się od 1999 r. na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Wioskę tę upodobał sobie książe Karol, który posiada tu swoją rezydencję i ponoć spędza w niej 3 miesiące w roku, a jego fundacja odnawia tamtejsze zabudowania. W Viscri zostajemy poczęstowani obiadem. Zupa warzywna, sałatka ziemniaczana i jagnięcina to ponoć typowe dania transylwańskie.
Najedzeni i w dobrych humorach, o które zadbała tamtejsza Tuica czyli śliwowica ruszamy do Sighisoary ostatniego miejsca naszej wyprawy. To tu stoi dom wzniesiony z kamienia rzecznego, w którym najprawdopodobniej zimą 1431 r. urodził się syn Włada Diabła, pierwowzór Drakuli. Pewności nie ma, ale istnieją trzy dokumenty poświadczające, że Wład Diabeł przebywał w saskim grodzie nad Wielką Tyrnawą w latach 1431-36. Wciągnięta w 1999 r. na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO Sighisoary jest bardzo przyjemnym miejscem do spacerowania. Wędrówkę rozpoczeliśmy od najprawdopodobniej XIV-wiecznej, wysokiej na 64 m Wieży Zegarowej, będącej symbolem Sighisoary. Następnie wspinaczka drewnianymi, krytymi schodami prowadzącymi z długiego targu do starej szkoły. Wybudowano je w 1662 r., by niepogoda, a zwłaszcza sroga zima nie utrudniała uczniom i nauczycielom dojścia na zajęcia. Początkowo schody liczyły 300 stopni, obecnie jest ich 175. W Sighisoarze od wczesnego dzieciństwa wychowywał się urodzony w 1894 r. Hermann Julius Oberth, który zafascynowany powieściami Juliusza Verne’a, zaczął badać zagadnienia z dziedziny astronautyki osiągając na tym polu duże sukcesy. Jego doświadczania dały podwaliny amerykańskim podróżom kosmicznym, a wśród pomysłów znalazła się m.in. budowa rakiet wielostopniowych.
I tak o to zakończyliśmy naszą przygodę z Rumunią. Muszę przyznać, iż całkowicie zmieniłam swoje wyobrażenia o tym kraju. Jeśli ktoś chciałby bez tłoku, pośpiechu i odhaczania kolejnych zabytków wybrać się gdzieś na wakacje to Rumunia, jeszcze dzika i mało znana, będzie dobrym rozwiązaniem.
Może nietypowo w tym miejscu - planując podróż pominełabym Târgovişte.
Walutą Rumuni jest lej (RON) którego wartość wynosi 1:1 w stosunku do PLN.
Bankomaty w Rumunii czy płatność kartą nie stanowią problemu.
w Rumunii jest naprawdę bezpiecznie; standard hoteli jest na dobrym poziomie, a śniadania wliczone w cenę noclegu są bogate i różnorodne.
Parlament w Bukareszcie można zwiedzać jedynie w grupie po wcześniejszej rezerwacji;
Ceny w Rumunii (rok 2012), podane w lejach rumuńskich:
piea | Dzięki Lidka za akapity:)) (Świetna i odważna Podróż!); brakuje tu tylko wesołego cmentarza w Sapancie!:), ale i tak jest ślicznie! (zważywszy na małą ilość chętnych czy dość odważnych na taki kierunek). Zdjęcia piękne. |