Wielu z nas było lub marzy odwiedzić Ziemię Świętą, poznać miejsca Biblijne, poczuć atmosferę historii, być tam gdzie wszystko się zaczęło. Niewielu jednak wie że czai się tam na niektórych niebezpieczeństwo i to nie ze strony ludzi tam mieszkających.
Mowa o tzw. „syndromie Świętego Miasta” czy dokładniej „Syndromie jerozolimy”. Na czym on polega? Otóż jest to zaburzenie urojeniowe powstałe w wyniku silnego przeżycia duchowego, które występuje podczas pobytu w Jerozolimie. Dotyka on głównie turystów i nowoprzybyłych.
Co roku syndrom dotyka ok. 200 osób. Według statystyk najbardziej podatne są osoby w wieku 20 - 35 lat, obu płci, wychowane w rodzinie religijnej, którzy dorastali w małych społecznościach.
Istnieją dwa rodzaje syndromu:
Najczęstsze postacie z którymi się utożsamiają poszkodowani to: Matka Boska, Jan Chrzciciel, Eliasz, Mojżesz czy Król Dawid. Kręcą się głównie wokół miejsc świętych, ubrani w białe prześcieradła, w ręku trzymają improwizowane berło i koronę, czasami mają przy sobie osła. Przepowiadają przybycie Mesjasza, wieszczą narodziny Antychrysta.
Najwięcej zachorowań jest wśród turystów z Ameryki i Europy Zachodniej, zwłaszcza z krajów skandynawskich. Największa podatność na syndrom występuje w okresie świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy oraz Paschy i Rosz Haszany (pierwszy dzień w kalendarzu żydowskim upamiętniający stworzenie świata i przypominający o sądzie Bożym).
Jeżeli chorzy są nieszkodliwi, zwracają tylko pobłażliwą uwagę turystów, gorsze przypadki kończą się pobytem w szpitalu psychiatrycznym.
Do jednego z najgroźniejszych przejawów syndromu doszło w 1969 roku, kiedy to Australijczyk Dennis Rohman próbował spalić meczet Al-Aksa aby „wygnać z Jerozolimy muzułmanów”. Efektem tego były wielodniowe krwawe zamieszki.
Brak komentarzy. |