Ze Skandynawią, morską krainą, miałam szczęście zapoznać się właśnie od strony morza, żeglując z grupką zapaleńców przez dwa tygodnie po szkierach sztokholmskich i pomiędzy Wyspami Alandzkimi. 7-osobowa załoga, to w większości miłośnicy jogi a w mniejszości wytrawni żeglarze. Mix ten dawał zespół zgodny, wesoły i myślę, że całkiem nieźle współpracujący ze sobą pomimo obecności na pokładzie trzech całkowitych żeglarskich żółtodziobów.
Do Nynashamn popłynęliśmy promem „Scandinavia” z Gdańska, zabierając ze sobą mnóstwo bagaży z żywnością. Słysząc o niebotycznej drożyźnie w Szwecji postanowiliśmy wyżywić się sami.
Przystań promowa oddalona jest od jachtowej około 500 m. A tu już inny świat. Mnóstwo jachtów - dużych i małych, knajpki, sklepiki, drewniany pomost oblepiony turystami obserwującymi życie w porcie.
Nasz mały jachcik „Sun Odyssey” jakimś cudem pomieścił nasze zapasy a my wyruszyliśmy na pierwsze zapoznanie się z miastem. W tym dniu dotarliśmy tylko do kościoła położonego na wzgórzu. Rozciągał się z niego przepiękny widok na port i żaglówki.
Wieczorem - cudo, które jest atrakcją portów skandynawskich - sauna. Cóż to za niesamowita przyjemność wygrzewać się w parze unoszącej się z gorących kamieni a przez okienko pretendujące do bulaja, podziwiać żaglowce i morze.
Następnego dnia rozpoczynamy naszą odyseję. Pierwszym portem jest Dalaro. Niewielka miejscowość, gdzie przy maleńkim porcie jest końcowy przystanek autobusu, sklep ze wszystkim, stacja paliw, przybijają promy stanowiące komunikację z innymi wyspami. Miejscowość, jak inne na wybrzeżu położona na pagórkach. Ruszamy w górę i znajdujemy śliczne miejsce na ciepłych jeszcze skałach z pięknym widokiem na port. Dobre miejsce na skupienie i trening.
Sztokholm - tutaj zostajemy dwa dni aby chociaż trochę poczuć atmosferę tego pięknego miasta. Kanały, bulwary, wielkie, piękne kamienice i monumentalny Pałac Królewski zrobiły na mnie wrażenie. Piękne miasto leżące na 14 wyspach. Stare Miasto - Gamla Stan z wąskimi uliczkami, pełnymi sklepików dla turystów i oczywiście mnóstwo turystów. Warto zajrzeć do bardzo starej, pochodzącej z XIII w katedry (Storkyrkan), znajdującej się właśnie na Gamla Stan. Jest tam unikatowa drewniana rzeźba z XV w przedstawiająca św. Jerzego ze smokiem.
Znajdujące się tuż przy porcie, Muzeum Vasa zdumiało mnie wspaniałą organizacją i rozmachem. Oprócz królewskiego galeonu wydobytego po 300 latach od zatonięcia i pieczołowicie odrestaurowanego, można tutaj obejrzeć film o historii odkrycia, zapoznać się z różnymi okresami historii Szwecji a nawet popatrzeć w oczy dawnym Szwedom (brrr) - mistrzowsko moim zdaniem odtworzonym postaciom.
Dalszy ciąg poznawania historii tego kraju i wtapiania się w atmosferę można przeżyć w Skansenie, również niedaleko portu. Domostwa przeniesione z różnych rejonów Szwecji a w nich ludzie w strojach z dawnych epok piekący chleb, rzemieślnicy wytwarzający naczynia, apteka, szkoła, kościół i cmentarz. Jest tu również replika XIX wiecznego miasteczka z ryneczkiem i sklepikami.
Mam wrażenie przeniesienia się w czasie dzięki przechadzającym się ludziom w dawnych strojach. Pielęgnują przydomowe ogródki, doglądają zwierząt. Skansen ten wraz z ogrodem zoologicznym ,gdzie widziałam lemury chodzące między ludźmi powstał w 1891 r.
Następny etap naszej podróży to Waxholm zwany Bramą do Szkierów. Szkiery to 24 000 wysp i wysepek o kamiennej, wygładzonej przez lodowce urodzie, poprzerastanych soczysta zielenią i wrzosami. Jeden wielki rezerwat przyrody. A samo Waxholm, to małe urocze miasteczko, gdzie na wieczornym spacerze podziwiałam jedyne w swoim rodzaju, jak z bajki domy Szwedów - oszczędna, harmonijna architektura. Śliczne.
W Furusund zachwycamy się przepięknym zachodem słońca, jak się okazało później nie jedynym tak niesamowitym w czasie naszej podróży. Rankiem próbujemy złowić rybę ale jedynym naszym osiągnięciem jest zaczepienie wędki na super luksusowym jachcie. Stary Szwed - właściciel jachtu, wybudzony bladym świtem odczepił wędkę i pocieszył nas, że „kobietom wszystko wolno”.
Przeprawiamy się przez wreszcie wielkie morze w kierunku Finlandii. Pogoda nam wspaniale dopisuje - słońce, lekki wiatr. Wieczorem dopływamy do Alandów. Niby Finlandia, 90% Szwedów a tak w ogóle to terytorium autonomiczne z własną flagą. Dobijamy do portu w stolicy i jednocześnie jedynego miasta archipelagu - Mariehamn. Niewielkie ale dumne z siebie miasteczko z jedyną ruchliwą, główną ulicą, rynkiem ale za to z dwoma portami.
Do portu rybackiego idziemy przepiękną nadmorską drogą pod skałami, pełną zagajników z malinami, jagodami i borówkami.
Następne dni to ciche, cudowne wyspy Rodhamn, Fejan i Grinda. Rodhamn - najbardziej dzika, kamienista, urzekła mnie swoją tajemniczością i jakby pierwotnym, staro nordyckim duchem. Wielokolorowe głazy poprzerastane wrzosami, jagodami na zawsze zostaną w mojej pamięci.
Fejan - gdzie przy pomoście znajduje się całkiem spora knajpka. Z okolicznych wysp przypływają tutaj całe rodziny swoimi motorówkami i żaglówkami na kolację. Na tarasie w kącie stoi skrzynia z kocami dla gości. Wieczorem jest tu już dość chłodno. Tutaj też obserwujemy kolejny niesamowity zachód słońca.
Grinda - pomost pod wielkimi nawisami skalnymi. Na górze jak zwykle jagody, borówki, grzyby. Nad wodą znajduje się tutaj dość duży hotel z restauracją. Trochę byłam zdziwiona, jak w tej prawie głuszy może egzystować. Do momentu, gdy zobaczyłam jak helikopter dowozi gości na kolację. Tak po prostu.
Po dwóch tygodniach żeglugi i codziennych treningów jogi w okolicznościach niesamowitej skandynawskiej przyrody, dobijamy ponownie do Nynashamn aby promem, tym razem „Baltivią” wrócić do Gdańska.
Bilety do muzeów 80 do 120 koron.
Brak komentarzy. |