Jak zawsze wyjazd wyszedł spontanicznie. Chcieliśmy pojechać w tym roku na narty, ale nikt nie miał chęci w zorganizowaniu całego wypadu. Pewnego dnia przez przypadek kumpelka weszła na stronę internetową naszego biura podróży (Nouvelle Frontieres - w góry zawsze z nimi jeździmy) i znalazła super ofertę na tydzień. Kilka telefonów wykonanych i pięcioosobowa ekipa była skompletowana. Jeszcze tylko parę kliknięć w internecie i wyjazd był zarezerwowany.
Od momentu zarezerwowania zostało nam cztery dni na przygotowanie. Oczywiście pierwsze to były zakupy, głownie wałówka na te siedem dni. Jedzenie zawsze wozimy ze sobą. W takich stacjach narciarskich jest bardzo drogo. Oprócz bagietki, jarzyn i owoców nic się nie kupuje. Poza tym każdy z nas miał cos przygotować na jeden wieczór. I miał to być gorący posiłek, żeby się nim wzmocnić po całodniowym jeżdżeniu na nartach.
W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Pobudka czwarta rano, małe śniadanie i wyruszamy w drogę. Po ośmiogodzinnej jeździe z Paryża docieramy do naszego miasteczka Valfréjus.
Żeby do niego wjechać należało pokonać piętnastokilometrową krętą drogę. Prawie przy każdym zakręcie widzieliśmy małe kapliczki, które świadczyły o wypadkach, dość częstych na tej drodze. Za oknami oprócz ciekawej drogi powoli zaczęły ukazywać się góry okryte śniegiem, przepaście, ruiny zamczyska na stoku. A wszystko ubrane w białą piękną szatę.
Po wjechaniu na górę parkujemy samochód i udajemy się na poszukiwanie naszego domu wczasowego który nazywa się Le Cheval Blanc. Nasz hotel był na wprost parkingu, radość wielka bo blisko do rozładowania bagażu.
Na recepcji spotyka nas mila niespodzianka w postaci naszego rodaka, który przyjechał na praktykę do naszego hotelu. Okazał się przemiłym młodym mężczyzną, zaopiekował się nami, zaprowadził do naszego apartamentu, wytłumaczył gdzie mamy wypożyczyć sprzęt, odebrać karty wjazdowe na stoki itp.
Apartament mieliśmy super: dwa duże pokoje, salon z kuchnią (w pełni wyposażoną), łazienka, wc i balkon z widokiem na góry. To było największą radością.
Tego samego dnia załatwiliśmy wszystkie sprawy administracyjne, zaliczyliśmy mały spacer po miasteczku i to był koniec pierwszego dnia.
A już następny dzień zaczął się od stawiania pierwszych kroków na nartach. Wszyscy wyjechaliśmy gondolą na górę, do doliny gdzie były trasy zjazdowe, kawiarenka z tarasem, punkt sanitarny.
Patrzyliśmy jak urzeczeni na widoki. Dolina, a wokół niej góry pokryte śniegiem i gdzieś w oddali narciarze zjeżdżający. My tez skierowaliśmy kroki na oślą łąkę, żeby wypróbować narty i przypomnieć sobie jazdę. A potem już każdy z nas udał się na wyższe trasy zjazdowe.
Samych tras jest 65 km. W tym: 3 zielone dla początkujących, 10 niebieskich dla zaawansowanych, 6 czerwonych juz dla dobrze jeżdżących i 4 czarne. Jest w czym wybierać. Są dwie przepiękne nartostrady biegnące miedzy górami, którymi się zjeżdża ponad godzinę, a wjeżdża bezpośrednio na tarasy przytulnych barów i kafejek. Wyciągów jest 12.
Cale siedem dni spędzaliśmy na nartach. Nawet posiłki południowe jedliśmy na stoku popijając grzanym winem. Pogoda była cudna, śnieg nam dopisał, mieliśmy go pod dostatkiem, nawet jeszcze padał. Były dwa dni słoneczne. I one wystarczyły żeby nabrać kolorów, a nawet ciut przypiec buźki, tak że wieczorem szły okłady z jogurtu i kwaśnego mleka. Słonce wysoko w górach wiadomo ze jest zdradliwe. Ale my o tym nie myśleliśmy. Dla nas istniał tylko śnieg i szaleństwo na nim, reszta się nie liczyła.
Pobyt był rewelacyjny. Totalny odpoczynek dla ciała i duszy. Bez internetu, telewizji i radia. Tydzień żyliśmy z naturą, ze sobą, a wieczorami kompa zastępowaliśmy grą w karty, monopoly. Albo szliśmy do miasteczka, do pubu irlandzkiego posłuchać muzyki i napić się piwa. A jak juz mieliśmy dość nart to można było pojeździć na łyżwach, iść na basen albo pospacerować. Po takim odpoczynku można wracać do Paryża i do pracy wypoczętym i pełnym sił.
Tydzień minął za szybko. Nawet nie oglądnęliśmy się i juz trzeba było pakować się i wracać. Pozostały mile wspomnienia i zdjęcia. Do zobaczenia zimo za rok!!!
Valfréjus położone jest w Alpach Sabaudzkich, w pobliżu Modane i masywu Vanoise. Niedaleko jest granica włoska, żeby dostać się na drugą stronę trzeba przejechać słynny Tunel Freju.
Miejscowość położona jest na wysokości 1550m n.p.m. Została zbudowana w latach osiemdziesiątych i była ostatnim ośrodkiem nowo powstałym w Alpach.
Miasteczko jest małe, kilka sklepów, barów restauracji i kafejek. Przede wszystkim domy wczasowe i domy prywatne. Architektura górska, podobna do naszej. W miasteczku jest mały rynek, na którym w zimie jest lodowisko, a w lecie boisko.
Oprócz narciarstwa alpejskiego można uprawiać narty biegowe na specjalnych trasach, i spacery z rakietami. Dla osób lubiących większe ryzyko polecam latanie na paralotni.
Jak komuś się znudzi Valfréjus może pojechać do miasteczka oddalonego o 13 km La Norma (mają świetne trasy). Albo pojechać do Val Thorens i pojeździć w trzech dolinach.
Polecam to miasteczko dla początkujących narciarzy, dla rodzin z dziećmi (mają wspaniałe szkółki narciarskie). Poza tym ceny są przyzwoite w porównaniu z większymi i znanymi stacjami.
Brak komentarzy. |