Planowanie podróży to jedno z najmilszych zajęć, jakie znam. Dlatego zmiana planów nie boli. Tegoroczna majówka miała nas zapoznać ze skarbami Budapesztu i pobliskiej części Zadunaja. Rezerwacja została zrobiona zawczasu, podobnie jak plan zwiedzania i kosztorys wyjazdu. Ale zima była taka długa, i jeszcze do ostatniej chwili taka biała! Wszystkie weekendy przesiedzieliśmy w mieście. Nie pojechaliśmy nawet na Kurpie w Niedzielę Palmową, ani „gdzieś na wieś” ze święconką w Wielką Sobotę. Nie ma się zatem co dziwić, że zapragnęliśmy chodzić po młodej trawie, szukać wiosennych kwiatów i słuchać ptasiego radia tak bardzo, iż nasze plany majówkowe uległy zmianie z wielkomiejskich na „małowiejskie”.
I tak wybraliśmy się na cały tydzień do południowej Słowacji, w region o nazwie Gemer, gdzie znajduje się Park Narodowy Słowacki Kras. Park ten powstał stosunkowo niedawno, w i jest to pierwszy na terenie Słowacji światowy rezerwat biosfery, a to oznacza przyrodniczy skarbiec.
Zamieszkaliśmy w małej wiosce o dwujęzycznej nazwie Slavec (słow.) - Szalóc (węg.), w której na co dzień mówi się - jak w całej okolicy - po węgiersku. Co ciekawe, zamieszkaliśmy w domu, który mamy na zdjęciach z wakacji 2005, kiedy to zrobiliśmy trasę: Roztocze - Kras Słowacko-Węgierski - Eger i okolice - region Lika (Chorwacja). Wieś Slavec była wówczas najbliższą naszego kempingu miejscowością ze sklepem spożywczym.
Gdy udaliśmy się tam na rowerach na mały rekonesans, doznaliśmy w połowie przerażenia, w połowie zauroczenia. Przeraziły nas bawiące się na zakurzonej szosie czarniawe dzieci, a także mroczne, cuchnące wnętrze lokalnej knajpy, w której znad każdego kufla wystawała para patrzących spode łba czarnych oczu. Zauroczyła nas natomiast odbywająca się przy otwartych oknach próba regionalnej pieśni i tańca w domu kultury oraz architektura mieszkalna. Długie na 20 i szerokie na 5 metrów domy-jamniki stały w ciasnej zabudowie wzdłuż drogi, wystawiając na świat skromne boki z dwoma oknami i chowając w cieniu wąziutkich podwórek swe piękne fronty z długimi gankami. Jeden z tych domów, położony pośrodku wsi, podobał się nam szczególnie. Ganek podpierały wprawdzie nie drewniane i nie rzeźbione, a zwykłe murowane kolumny, lecz całość tonęła w kwiatach i wąsach winorośli, a poza tym otoczenie prezentowało się wyjątkowo schludnie, kontrastując z resztą wsi. Pamiętam, że byłam wtedy bardzo ciekawa, jak jest w środku. I po ośmiu latach mogłam przekonać się na własne oczy!
Wynajęliśmy ten właśnie dom na cały tydzień. Do dyspozycji mieliśmy sporą kuchnię, sporą łazienkę, ogromną sypialnię i salon, a wszystko to prawie na własność! Mówię „prawie”, bo rano i wieczorem korzystali z kuchni i łazienki dwaj panowie, którzy przyjechali tu do pracy i mieszkali u naszej gospodyni w drugiej części domu.
W domach-jamnikach układ pomieszczeń jest jak układ trzech kurek z francuskiej piosenki: jedno za drugim, czyli w amfiladzie. Wnętrze domu dzieli się na dwie części - większą mieszkalną (to ta nasza) i mniejszą gospodarczą, z reguły zajmowaną przez żywy inwentarz (to ta dwóch panów). Na wąskim podwórku od frontu zasadniczo nic nie ma, głównie trawa i ewentualnie kwiatki, czasem komórka. Natomiast podwórko gospodarcze znajduje się na tyłach domu, tzn. „na tyłach” patrzą od ulicy, bo gdybyśmy patrzyli od frontu, to z boku. I jeszcze jedno: gdy na dworze upał, w domu-jamniku jest tak chłodno, że trzeba wyciągać sweter z walizki. W zimie jest pewnie na odwrót. Ludzie wiedzą, jak budować!
W czasie długiej majówki pogoda dopisała - to znaczy nie padało, choć tak straszyły prognozy, a nawet było kilka dni, które bez wahania nazwę letnimi. A że w Słowackim Krasie i okolicach nie można się nudzić, wyjazd udał się wspaniale. Przeszliśmy pieszo około 100 km szlaków i przejechaliśmy samochodem 4 razy tyle. Podziwialiśmy zielone, faliste krajobrazy i wiosenne kwiaty, rozmaite zjawiska krasowe z olśniewającymi jaskiniami na czele, lokalną architekturę i zabytki.
Spróbowaliśmy kuchni gemerskiej - odmiany kuchni węgierskiej, niby biednej, mączno-kapuścianej, ale bardzo smacznej, a już na pewno oryginalnej. Wypiliśmy litry piwa i kofoli. Nauczyliśmy się paru słowackich zwrotów. Przyjrzeliśmy się dyskretnie szokującym, cygańskim osadom oraz ich mieszkańcom. I prawie płakaliśmy, kiedy trzeba już było wracać do domu.
Region ten mogę polecić na majówkę wszystkim: osobnikom samotnym i stadnym, miłośnikom przyrody i pasjonatom historii, zapalonym wędrowcom, rowerzystom i zwolennikom podwózek do kolejnych punktów programu. A na bliższe spotkanie z dolnym Gemerem i Słowackim Krasem zapraszam do mojej galerii i opisów atrakcji. Sami zobaczcie, jak tam niesamowicie zielono, bezludnie i... krasowo!
Specjalnością Krasu Słowackiego są płaskowyże podobne do ogromnych gór stołowych, porozdzielane dolinami - czasem raczej wąskimi i nachylonymi, czasem bardzo szerokimi i płaskimi. Każdy płaskowyż, zwany inaczej płaniną, kryje w sobie skarby geologiczne w postaci licznych jaskini, często z bardzo bogatą szatą naciekową. Wejść można tylko do kilku z nich, ale warto - prawie wszystkie udostępnione do zwiedzania jaskinie Krasu Słowackiego figurują na liście UNESCO. Ponadto na powierzchni płaskowyżów, z reguły porośniętych trawą i drzewami/krzewami owocowymi (które w maju pięknie kwitną i jeszcze piękniej pachną), można podziwiać rozmaite formy krasowe, np. leje i lejki, zapadliska, ponory i wywierzyska, czy pola żłobkowe. Wśród kęp trawy i kawałków wapienia na wiosnę kwitną rzadkie, chronione rośliny ciepłolubne, jak np. sasanki, miłek wiosenny czy - nieco później - kosaciec bezłodygowy. Moim zdaniem zarówno wizyta w jaskini, jak i wędrówka po płaninie są obowiązkowym punktem programu zwiedzania tego regionu.
W pierwszej kolejności, np. przy krótszym pobycie, polecam:
- Wąwóz Zadielski (Zadielska Tiesnava). Wycieczka rewelacyjna widokowo, ale przede wszystkim dla tych, którzy nie będą się bać wspinaczki na płaninę, bowiem z jej krawędzi otwierają się najlepsze widoki na wąwóz. Samo podejście (i potem powrót) standardową, lekko nachyloną drogą do końca doliny jest przyjemne, lecz może się wydać monotonne i z pewnością nie zobaczy się całej wspaniałości wąwozu tak, jak ją widać z góry. Poza wszystkim - wariant standardowy, czyli „oddolny”, jest bardzo popularny i nierzadko idzie się wraz z rzeszami innych wędrowców. Od końca doliny podchodzi się nudnym, męczącym szlakiem przez las bukowy na górę płaskowyżu, a potem przez lasy i łąki na kolejne punkty widokowe. My poszliśmy całkiem pod prąd i taką opcję polecamy. Całą drogę przeszliśmy sami, jeśli nie liczyć dwóch mijanek. Z parkingu przed wąwozem trzeba się cofnąć 300 m i skręcić w szlak wspinający się na krawędź Zadielskiej Planiny. Szlak jest słabo, a miejscami nawet wcale nie oznakowany, no i w górnej partii kamienisty, ale po trudach wędrówki wychodzi się na zielone łąki pełne wiosennych kwiatów, z których widać w oddali malownicze ruiny Turniańskiego Hradu (to jest słynny widok). Potem idzie się wśród jałowców i sasanek do punktów widokowych dających coraz to nowe perspektywy na wąwóz, zaś ostatecznie do wsi Zadiel schodzi się najpierw troszkę stromiej pzez las zboczem płaniny, a potem dnem Doliny Zadielskiej, wygodnie, nie męcząco, około 3 km.
- „Pętelka” Jasowska. Miejscowość Jasow warto odwiedzić ze względu na rozmaite atrakcje. Pierwszą z nich jest fantastyczna Jaskinia Jaszowska (UNESCO), wyrzeźbiona przez wodę w wapieniach i dolomitach górującej nad miasteczkiem Białej Skały. Znajduje się w niej prawie całe bogactwo form naciekowych, jakie stworzyła natura. Poza zwykłymi stalaktytami i stalagmitami są kolumny, polewy, kaskady, żebra, draperie, makarony, tarcze i bębny, a wszystko to dla Polaka jest dodatkowo „patriotyczne”, bo w czerwieni i bieli. W jaskini można obejrzeć kości zwierząt jaskiniowych i ułomki ceramiki z minionych epok. Ale nawet gdyby nie można było, warto zobaczyć jaskinię dla samej trasy podziemnej. Kiedyś moją ulubioną jaskinią Krasu Słowackiego była Gombasecka, ale teraz na prowadzenie wysunęła się Jasovska... Potem ścieżką edukacyjną należy przejść przez mały leśny rezerwat Jasowskie Dubiny aż na wierzchołek Białej Skały, skąd w kilku miejscach mamy przepiękne widoki na okolicę, a w szczególności na przystojny klasztor norbertanów założony w XII w., który trzeba koniecznie zwiedzić po zejściu na dół. Kompleks klasztorny ma 365 okien, 12 kominów i 4 bramy, jest więc swego rodzaju kalendarzem. Na murze przybito tablicę zapowiadającą realizację projektu odnowy budowli - i dobrze, bo jest zniszczona, aż się serce ściska. Cenne i robiące wrażenie jest barokowe wnętrze klasztornego kościoła, imponująca biblioteka oraz dwa ogrody, francuski i angielski - piękne szczególnie w lecie. Trzeba jednak uważać na porę. Teoretycznie klasztor można zwiedzać po uiszczeniu niewielkiej opłaty codziennie od 9:00 do 14:00, ale w praktyce trzeba się umówić przez telefon. Nam się niestety nie udało.
- Jaskinia Domica. Położona na Silickiej Płaninie, jest nazywana „dumą Gemeru” i znajduje się na liście UNESCO. Największa, o łącznej długości korytarzy systemu 25 km, i najbardziej lubiana przez turystów z uwagi na atrakcję w postaci przepłynięcia się łodzią po podziemnej rzece Styks. Rzeczywiście, jest wspaniała i nie wolno jej ominąć, choć stanie w długich kolejkach do kas - zwłaszcza w lecie - jest z lekka irytujące. Podziemna trasa jest wystarczająco długa (około 1 km), by się napatrzeć na jaskiniowe cuda i dziwy. Czerwona, pomarańczowa i biała szata naciekowa zawiera takie ciekawe elementy jak „pola ryżowe” czy „perły jaskiniowe”. Zobaczyć można tam również rzadkie stalaktyty cebulokształtne. Spływ łodzią jest krótki, zaledwie 150 m, ale płynie się powoli i jest to fajne przeżycie.
- Ruiny kościoła husyckiego w Luczce (Lučka). Wiele z tego kościoła nie zostało, ale że był to kościół o charakterze obronnym, wybudowany zmyślnie na wzgórzu z szerokimi widokami, pozostała po nim piękna, kamienna wieżyczka. Rzecz jasna nie tylko ona, ale to ona czyni ruiny atrakcyjnymi. Miejsce idealne na piknik albo własną kawkę z termosu.
- Gotycki kościół w Stitniku. Stitnik to urokliwe miasteczko w pobliżu Rożniawy, znane z ewangelickiego kościoła wybudowanego w XIV w. Kto decyduje się na tzw. Szlak Gotycki Spiszu i Gemeru, pierwszy turystyczny szlak tematyczny Słowacji, nie może go pominąć. Od XIV do XVI wieku na słowackich rozstajach stawiano gotyckie świątynie o ścianach pokrytych kolorowymi freskami, a ta w Stitniku zachowała się do dziś, jest zadbana i z pewnością warta biletu za 1 EUR. W kościele oprócz fresków zobaczymy chrzcielnicę z brązu (XV w.), barokową ambonę (XVII w.), ciekawe renesansowo-barokowe ławki, krypty z XVI w. i jakoby najstarsze na Słowacji drewniane organy z XVIII w. Kościół ten to jeden z najstarszych zabytków regionu i jeden z najcenniejszych w kraju. Szczególnie cenne są freski, ale tak w ogóle - szczęka opada. Zdjęcia nie oddają rzeczywistości, trzeba po prostu wejść do środka i pobyć tam.
- Zamek w Krasnej Horce. Duma Słowaków, narodowy pomnik kultury, pięknie odrestaurowany i zadbany zabytek, górujący nad Krásnohorskim Podhradiem. Gotycki zamek zbudowano w XIV w., by strzec pobliskiego szlaku handlowego północ-południe. Potem - jak to zamki - przechodził z rąk do rąk, ulegał przebudowom, aż w końcu został skonfiskowany przez „czerwone” władze Czechosłowacji. Już w XXI wieku Słowacy włożyli mnóstwo pieniędzy oraz pracy w remonty i przywrócenie zamkowi świetności. Dla turystów udostępniono go na wiosnę 2011, jednak los okazał się dla zamku niełaskawy. Rok później (2012) na wzgórzu zamkowym wybuchł pożar, który częściowo strawił zamek. Straty były bardzo duże. Słowacy płakali i odgrażali się Cyganom, jako że przyczyną pożaru było porzucenie niedopałków papierosów przez jakichś romskich wyrostków. Obecnie nad zamkiem górują dźwigi i trwają prace restauracyjne. Z tego powodu postanowiliśmy nie zwiedzać Krasnej Horki: poczekamy, aż prace zostaną ukończone, żeby zobaczyć tę perełkę w możliwie jak najpełniejszym blasku. Bardzo współczuję Słowakom i na pewno tam wrócę.
W drugiej kolejności, przy dłuższym pobycie:
- Dolina Hajska. Stawiana prawie na równi z Doliną Zadielską, lecz powiedzmy szczerze: przereklamowana. Nie oznacza to jednak, że w ogóle nie warto tam iść. Na pewno nie ma sensu pakować pieszo pod górę od Haju do Haczawy, gdyż idzie się zakurzoną szosą i jest się mijanym co chwila przez jakiś samochód, a to nie dodaje wycieczce uroku. Widoków nie ma żadnych, bowiem ściany doliny przesłaniają drzewa, a w ogóle to do Zadielskiej jej daleko. Na początku doliny, zaraz za wioską Haj, znajdują się Hajskie Wodospady. Jest ich kilka, jeden za drugim, ale tylko ten pierwszy prezentuje się naprawdę malowniczo. Spieniona, rozpędzona woda spada z progu o wysokości 6 m do małej niecki, potem wymija skalny grzybek i znika za zakrętem w lesie. Myślę jednak, że w lecie wygląda to mniej spektakularnie i dlatego warto tam iść tylko na wiosnę, gdy Hajski Potok toczy dużo wody. Reszta wodospadów jest albo „podretuszowana” przez człowieka, albo są to tylko niewielkie progi w korycie potoku. Mimo wszystko spacer wzdłuż potoku z kilkoma przystankami można miło wspominać. Do Haczawy najlepiej pojechać samochodem (albo autobusem z Haju). Wioskę tę określa się jako „górskie letnisko” i może coś w tym jest, a może nie - najlepiej przekonać się samemu. Z pewnością nie przypomina polskich górskich kurortów. Można sobie w niej pooglądać sielskie chaty o konstrukcji zrębowej, z belkami uszczelnianymi gliną, malowane w białe, a czasem niebieskie pasy. Mają ponad 100 lat. Dawniej były kryte strzechą, dziś noszą dumnie na swoich drewnianych barkach nowoczesne dachy z blachy. Ze wsi można iść w góry - węzeł szklaków znajduje się w okolicy urzędu gminy. Niektórzy wspinają się na Jeleni Wierch dla nadobnej panoramy ze szczytu. My poszliśmy na przełęcz pod Jelenim i dalej granią w stronę Żelaznych Wrót przez baśniowy, niesamowity las bukowy, w którym każde drzewo wygląda jak jakaś zaklęta, tajemnicza postać. Przy zejściu do Haczawy zielonym szlakiem mieliśmy piękny widok na wieś, wypełniającą sobą prawie cały ostatni odcinek doliny. Można też iść przez Żelazne Wrota dalej, wzdłuż krawędzi Jasovskiej Planiny, i zejść do Haju, jeśli tam właśnie zaparkowany jest samochód. Uwaga: w Haju i Haczawie z knajpami jest kiepsko, więc trzeba mieć ze sobą coś do jedzenia.
- Zamek Turniański (Turniansky Hrad). Są to tylko ruiny XIV-wiecznego zamczyska, ale jakże malownicze! Zamek stał na krasowym kopcu o kształcie dość regularnego stożka. Dziś zostało z niego niewiele, ale warto wspiąć się na wzgórze zamkowe dla widoków - zwłaszcza w porze kwitnienia rzepaku. Na łączce pod ruinami można urządzić sobie romantyczny piknik zakończony słodką drzemką. Na zboczach kopca utworzono rezerwat flory ciepło- i sucholubnej, więc poszukiwacz skarbów botanicznych i amator fotografii przyrodniczej na pewno się nie będzie nudzić. Samo wejście nie jest trudne, ani długie. Po obejrzeniu zamku można przejść się kilkaset metrów szlakiem w kierunku Wąwozu Zadielskiego, by zobaczyć pola żłobków krasowych i jeszcze więcej ciekawych roślin. Trzeba się przy tym obejrzeć za siebie, gdyż widok na zamek od tej właśnie strony jest wart uwiecznienia, jak od żadnej innej. Zejść najlepiej prosto do restauracji „Pod Hradom” na pyszną zupę gulaszową i kaczkę pieczoną z czerwoną kapustą i knedlikami.
- Rożniawa. Dawne miasto górnicze, 700-letnie, słynące z legendy o złotych różach i detronizacji Habsburgów. Kiedy widzi się je w głębi kotliny i z perspektywy szosy, nie ma się ochoty skręcać. Blokowiska na tle zalesionych gór, chociaż nie jakoś wybitnie odrapane, straszą. Jednak historyczne centrum miasta to zupełnie inna bajka. Przy dużym rynku (największym w kraju średniowiecznym rynku w kształcie kwadratu) stoją kolorowe, zabytkowe kamieniczki, obecnie budynki użyteczności publicznej. Po środku wznosi się renesansowa wieża strażnicza z drewnianą galeryjką, z której ma się ładne widoki na morze czerwonych dachów, krzyżówkę uliczek i wieże dość licznych kościołów. Najcenniejszym zabytkiem Rożniawy jest gotycka katedra, niestety nieco zaniedbana, ale pewnie Słowacy się niedługo za nią wezmą, bo już dziś turystę irytują zerwane z rynku bruki i wykopki, wskazujące na prace konserwatorskie zabytkowego centrum. Poza rynkiem w Rożniawie jest wiele pięknych budynków (np. gmach muzeum) i kościołów. Niestety, nie ma knajp, w których można zjeść porządny obiad (w rynku tylko jedna włoska, poza tym w całej okolicy tylko pizzerie i piwiarnie). Ale myślę, że to się da jakoś znieść. Moim zdaniem świetne miejsce na spędzenie miłego, spacerowego popołudnia z małym zwiedzaniem.
- Kasztel Betliar. Położony w pobliżu Rożniawy, chluba Słowaków, jeden z najbardziej zadbanych zabytków w kraju. Jest to pałacyk myśliwski, należący niegdyś do węgierskiej szlachty z rodu Andrassych. Jego wnętrza stanowią Muzeum Kultury Mieszkalnej, w którym znajdują się ciekawe kolekcje starych mebli, broni, trofeów myśliwskich, obrazów i pamiątek z egzotycznych podróży, czasem dość szokujących jak np. zakonserwowane „popiersie” słonia afrykańskiego wbudowane w ścianę. Najcenniejsza jest jednak biblioteka założona w XVIII w. przez jednego z Andrassych, zawierająca ponad 20 000 tomów liczących sobie nawet do 500 lat. Kasztel otacza park o powierzchni 80 ha, w stylu angielskim, z rozmaitymi budowlami parkowymi oraz z egzotycznymi gatunkami drzew. Park ten wymieniony jest na liście historycznych ogrodów świata. Spacer po nim zajmie około godziny, zaś na zwiedzanie pałacyku trzeba przeznaczyć drugie tyle - więc zacząć trzeba najpóźniej o 15:00, bo obiekt czynny jest do 17:00. Żałuję, że nie wystarczyło nam czasu na odwiedzenie betliarskiej posiadłości Andrassych i obiecuję sobie, że kiedyś jeszcze to nadrobimy.
- Silicka Jaskinia Lodowa (Silicka L’adnica). Jedna z atrakcji Silickiej Płaniny. Ta jaskinia z lodową szatą naciekową nie jest udostępniona do zwiedzania, a pomimo tego warto się przespacerować ścieżką przez łąki i las, by zobaczyć jej zewnętrzną część. Lodówkowe zimno bijące od niszy osłoniętej skalnymi urwiskami robi wrażenie. W niszy widoczne są elementy szaty lodowej - niestety, nie zawsze takie same, gdyż ich stan zależy od tego, jaka była zima, od pory roku i od aktualnej temperatury. Nam trafiło się wyśmienicie: ujrzeliśmy dwa białe stalaktyty zakończone lodową „koronką” oraz grubą chyba na metr kolumnę lodową, zbudowaną ze zrośniętych ze sobą błękitnawych sopli. Dla gości zbudowano dwa małe tarasy widokowe: górny i dolny, więc można porobić zdjęcia. Nie wiem jak jest tam latem, ale wiosną - miejsce godne polecenia. I jeszcze ciekawostka: zanim jaskinię objęto ochroną, jeden z lokalnych browarów urządził tam skład piwa.
- Pozostałe jaskinie UNESCO: Gombasecka, Ochtinska, Krasnohorska. Każda jest inna i z czego innego słynie. Specjalnością Gombaseckiej są tzw. „makarony” - cieniutkie i puste w środku stalaktyty zwane rurkowymi, czerwone i białe, niezwykle dekoracyjne. Ochtinska słynie z tzw. „kwiatów aragonitowych” - rzeczywiście przepięknych, śnieżnobiałych form krystalicznych jednej z odmian węglanu wapnia, zwanej aragonitem. Zaś Krasnohorska to miejsce dla amatorów przygody. Aby ją zwiedzić, trzeba ubrać się w kombinezon i kask z lampą. Trzeba też być obutym w solidne buty trekkingowe (w razie wpadki można wypożyczyć na miejscu). Kto się boi ciemności i gimnastyki, powinien zrezygnować. Zwiedzający muszą przechodzić po chybotliwych, drewnianych kładkach i mostkach linowych nad podziemną rzeką. Miejscami trzeba się przeciskać przez pionowe lub poziome szczeliny. Poza atrakcjami sportowymi są też inne - w tej właśnie jaskini znajduje się największy w Europie Środkowej stalagmit o średnicy 14 m i wadze 2 milionów kg, a także interesujące formy naciekowe zwane „kalafiorami”. Polecam wszystkie z tych jaskiń. Jedynym mankamentem jest to, że za foto-permit płaci się w każdej z nich aż 7 EUR. Ukradkiem nie da się robić zdjęć, przewodniczka dobrze tego pilnuje. Poza tym większości z nas zdjęcia z jaskiń wychodzą kiepsko, więc warto wykupić permit tylko wtedy, kiedy mamy odpowiedni aparat i pewne umiejętności. My wykupiliśmy permit tylko raz: w jaskini Gombaseckiej. Zdjęcia się jako-tako udały, ale cóż, i tak pojedyncze kadry nigdy nie zastąpią widoku 360 stopni. Zresztą na żywo to zupełnie co innego. Kiedy człowiek znajdzie się w podziemnej sali z tysiącami ozdób naciekowych, czuje się jak w baśni, albo jak w kościele, albo jak w pałacu szejka na audiencji.