Przy wyborze kierunku i wycieczki były pewne perturbacje, bo pierwotnie żona se umyśliła Peru, a ja postanowiłem nie latać już zbyt daleko.
Indie - to kolejna wizyta w tym kraju, ale kraj ogromny i szalenie ciekawy. Porażką była jedynie osoba pilotki, osoby niekompetentnej, czasami źle tłumaczącej wypowiedzi lokalnego przewodnika (uczestnicy ją poprawiali), podającej bardzo skromne opowieści o kraju i też z błędami, brak wiadomości na jaki czas z autokaru wychodzimy itp ... Czasem odnosiłem wrażenie, że zainteresowana jest rozwlekaniem czasu wolnego, by zwiedzanie trwało jak najkrócej - z jednego obiektu wymiatali nas miotłami zamykając kolejne sektory obiektu.
Przy powtórnych odwiedzinach szoku już nie ma, chociaż kontrasty pozostają podobne. Spotkałem się z opinią, że lepiej zacząć przygodę z Indiami od południa, bo szok mniejszy i obrazki łagodniejsze. Może; ja specjalnej różnicy nie zauważyłem. Wszędzie są biedacy, a warunki ich egzystencji, dla nas, katastrofalne. Ruch na drogach szalony, a przejście przez ulicę to często wyzwanie. Autokar bardziej elegancki niż poprzednio, bo ze stopniem, a nie podstawianym stołeczkiem, ale może to kwestia lepszych dróg i brak obawy, że można urwać. Nooo, drogi się tu buduje, a w miastach czasem dokłada drugie piętro estakady. Obowiązują dwie zasady ruchu: 1-jedź tak, żebyś nie zrobił sobie krzywdy i podobna 2-jedź tak, aby kto inny nie zrobił ci krzywdy. Zgodnie z tym motocyklista czy kierujący tuk-tukiem nigdy nie pojedzie środkiem swego pasa, ale jak najbliżej pobocza, na które może zjechać w przypadku wyprzedzania na trzeciego dwóch samochodów czy autokarów. Oczywiście jazda w przeciwprądzie to normalka, nawet na autostradzie a klakson służy do porozumiewania się. Poprzez sposób jego używania przekazywane są dodatkowe informacje. Ba, po raz pierwszy jechałem po drodze (przez góry), na której obowiązuje nakaz używania klaksonu.
Wylatujemy rankiem z Warszawy, więc podróż zaczyna się ok. 23 - przelot katarskimi liniami z przesiadką w Doha i trza przyznać, że lotnisko robi wrażenie. Po drodze dwukrotna zmiana czasu i jesteśmy w Indiach w Chennai. Po odprawie przejazd do hotelu w Mahabalipuram. Kilka godzin snu i zaczyna się. Po śniadaniu idziemy na plażę, a po południu ruszamy na zwiedzanie. Podjeżdżamy autokarem i oglądamy świątynie powstałe w VII - VIIIw, a właściwie wykute w skale. Oglądamy bryłkę masła Kryszny, relief - zejście Gangesu, grupę Pancha Rathas, a na końcu znajdującą się blisko hotelu i plaży świątynię brzegową. Ta pochodząca z wieku VIII została zbudowana, a nie jak poprzednie wykuta. Następnego dnia jedziemy do Kanchipuram jednego z siedmiu najważniejszych miast zapewniających duchowe wyzwolenie. Pielgrzymują tu zarówno wyznawcy Wisznu jak i Śiwy. Oglądamy tu dwie świątynie poświęcone Śiwie - Kajlasanatha z VIIIw oraz Ekambareswar z IXw później rozbudowany (ok XVw powstała sala 1000 kolumn). W kompleksie świątynnym Ekambareswar znajdują się 4 wieże bramne zwane gopurami, bogato zdobione, z których najwyższa mierzy ponad 58,5m. Kajlasanatha bardziej kameralna - zachowały się tu inskrypcje z czasu budowy. Miasto Kanchipuram to ośrodek tradycyjnego tkactwa jedwabiu. Powstają tu jedwabne sari, a i inne wyroby. Następnego dnia jedziemy do Pondicherry czy też Puducherry wg nowego nazewnictwa po drodze oglądając Auroville zbudowane w 1968r gdzie panuje utopijny ustrój równości. Pondicherry to dawna kolonia francuska, która została przekazana Indiom dopiero w 1956r. My właśnie tę kolonialną, francuską zabudowę oglądamy. Tu znajduje się ośrodek medytacyjny w pustelni Śri Aurobindo przy jego grobie. Pod wpływem tego hinduskiego myśliciela Francuzka Mirra Alfassa postanowiła zbudować miasto równości i szczęśliwości Auroville. Po zwiedzaniu dojeżdżamy do hotelu, gdy rozlegają się głośne wystrzały; wysiadamy z autokaru przed hotelem i wracamy zaintrygowani ze 300m żeby obejrzeć co się dzieje. Prawdopodobnie pogrzeb. Nie, nie to nie strzały, a potem pogrzeb tylko wystrzały na pogrzebie. :) Nie udaje nam się pogrzebu zobaczyć, ale po śladach na jezdni wygląda, że podczas przemarszu są wybuchami rozrzucane co jakiś czas kwiaty. Zaskoczeniem dla mnie są zauważalne czasem paradne pojazdy karawanów. Oczywiście pilotka nic na ten temat nie wie, kwitując - ?może to był pogrzeb muzułmański?. ... Gdybać sam se umiem, a pogrzeb muzułmański widziałem, bez kwiatów. Oczywiście co kraj to obyczaj, i w Indiach może być z kwiatami, ale pilot powinien znać lokalne zwyczaje, a nie gdybać. Następnego dnia jedziemy do Thanjavur robiąc popas przy świątyni Śiwy z Xw w Chidebaram. Następnie nadprogramowa XIIw Airavateswara w Kumbakonam, a potem już hotel w Thanjavur. Ta ostatnia świątynia dla mnie rewelacja. Nie dość, że bogato zdobiona, każda kolumna z innym wzorem to jeszcze oglądana bez ludzi. Zawsze robię drobne przytyki TM jak ludzie mogą przeszkadzać w zwiedzaniu, ale teraz brakiem tłumów byłem zachwycony; spokojnie se możesz focić i oglądać. W następnej zaś - Brihadeswarze w Thanjavur zwiedzanej kolejnego dnia takie tłumy, że w niektóre miejsca nawet się nie wpychałem. :) Poprzedniego dnia dojechaliśmy do hotelu w Thanjavur; to ten gdzie były atrakcje z kapiącą z klimy wodą (jedna para w nocy zmieniała pokój) i po śniadaniu ruszamy na zwiedzanie najważniejszej świątyni miasta - Brihadiswary. Świątynia poświęcona Śiwie powstała na samym początku XIw. Ponoć w latach 1003 - 1010; no jest imponująca. W tych wszystkich hinduskich bóstwach nie do końca się orientuję, bo oprócz głównej znajdują się na terenie i inne mniejsze kapliczki poświęcone komu innemu. W bramie oraz na jednym świątynnym boku znajdują się XI-wieczne inskrypcje dotyczące budowniczych oraz składanych darów. W przedświątynnej mandapie z Nandi oraz okalającym świątynny dziedziniec, można powiedzieć krużganku, zachowały się malowidła z okresów Chola i Nayaki. Ten tutejszy Nandi - święty byk, wierzchowiec Śiwy jest wyrzeźbiony z jednej skały; nie pamiętam ile waży, ale rozmiarami imponuje 4 x prawie 5m. Nad świątynią z lingramem wznosi się prawie 60m zwężająca się 16 piętrowa wieża (Vimana, Sikhara). Ten lingram to też jeden z większych w Indiach - 8,7m. W pobliże lingramu mogą dojść jedynie wierni, a do komnaty z lingramem tylko kapłani. No i zakaz - no foto, więc tego lingramu na foto nie będzie. Po zwiedzeniu świątyni podjeżdżamy pod manufakturę odlewu figurek z brązu. Wytwórnia mieści się w bardziej eksluzywnej dzielnicy, a nie przy typowej indyjskiej ulicy. Pokaz sposobu wytwarzania i możliwość kupna. To w kilku zdaniach o produkcji. Najważniejsze jest przygotowanie formy do odlewu. Figurkę z łatwotopliwego materiału np. z wosku oblepia się gliną i wypala formę usuwając materiał po figurce. Przygotowane formy napełnia się stopem i już. Po zastygnięciu i wychłodzeniu forma jest rozbijana. Teraz już tylko czyszczenie, szlifowanie i dopracowanie szczegółów. Jedziemy do Maduraj i jak zawsze foto z drogi, ale foto z wnętrza świątyni, która powstała rzekomo w miejscu zaślubin Śiwy i Parvati nie będzie - zakaz wnoszenia aparatów i telefonów. A wewnątrz było super-ciekawie - jakieś ceremonie i procesje z bóstwami - taka powtórka ślubu. Nie do końca mi to pasuje, ale żona twierdzi, że to ten jedyny dzień w roku, kiedy takie misteria są odprawiane. Były ustrojone wierzchowce bóstw - biały byk i potężny słoń, figury bóstw wiezione w procesji; jednym słowem szał, ale luda ogrom. Odbudowana w XVIw po zniszczenie świątynia Meenakshi jest jedną z ważniejszych w regionie. Następnego dnia program przewiduje wizytę na plantacji przypraw i fakultatywnie popisy dawnej sztuki walki. Przypraw nie kupujemy, ale fakultet oglądamy. Kolejny dzień to przejazd na pływanie po rozlewiskach
Kerali. Podczas drogi zatrzymujemy się przy katolickim kościele położonym malowniczo pośród plantacji herbaty. Dojeżdżamy do Allepey i tu grupami okrętujemy się na barki, które będą i miejscem noclegu. Barki, niegdyś służące do przewożenia towarów, dziś są atrakcją turystyczną i przerobione pływają po rozlewiskach i kanałach Kerali. Na naszej są 2 pokoje, oczywiście z łazienkami więc z jeszcze jednym małżeństwem ruszamy w rejs. Bagaż główny pozostał w autokarze, a na barkę wnosi się jedynie podręczne, wcześniej przygotowane, rzeczy na rejs i jedną noc; rano po śniadaniu wyokrętowanie. wycieczka płynie na kilku barkach (niektóre piętrowe), jedna za drugą, a wokół fruwają ptice - są kormorany, kanie bramińskie, rybitwy krótkodziobe ... ale zrobienie foto to wyzwanie, a czasem ino marzenie. Po rejsie cumujemy i szef barki pyta czy chcemy popłynąć wąskimi kanałami w stronę wioski. Oczywiście, że chcemy, a opłata 500 rupii od osoby to niewiele za taką atrakcję. I dopiero z tej 4-osobowej łódki porobiłem jakieś fajne foto, w tym ptakom. Rankiem dopływamy do przystani gdzie po wyokrętowaniu i zaliczeniu wizyty w sklepie ruszamy do Cochin (Koczin) następnego zwiedzanego miasta. Acha, w drodze zatrzymujemy się obok przydrożnej świątyni, w której lokalne święto i odprawiane są jakieś ceremonie. Cochin (Koczin) zaczynamy od kśc Franciszka, gdzie został pochowany Vasco da Gama, który za przyprawami dotarł do Indii, miał tu swój dom i tutaj jakaś zaraza go zabiła. Jego szczątki przewieziono później do ojczyzny, jednak pozostałości grobu istnieją. Następnie uliczkami na których piętno wyryli kolejni napływowi gospodarze udajemy się do portu. Tu funkcjonują chińskie sieci, którymi przy brzegu łowi się ryby - duże konstrukcje obsługiwane przez kilka osób. Odbywa się prezentacja wyciągania sieci. Brzegiem morza obok fortu i dalej starego cmentarza dochodzimy do pałacu Mattancherry zbudowanego przez Portugalczyków dla lokalnego władcy. Zwiedzamy. W pobliżu rozciąga się dawna dzielnica żydowska przez którą przechodzimy i oglądamy wnętrza zabytkowej synagogi - mnie zafascynowały w niej lampy. Po obejrzeniu synagogi czas wolny w porcie, a potem wizyta w Kathakali Centre. W programie figuruje jako pokaz tańca klasycznego, ale wg mnie to raczej spektakl teatralny, bo tańca tu jak na lekarstwo. Po wejściu na salę oglądamy przygotowania czyli malowanie się aktorów, a potem trójka odgrywa historię o wysłance króla demonów mającej podbić niebo. Na scenie oprócz aktorów są jeszcze grający na bębnach oraz wyśpiewujący narrator, który też czasem na czymś brzdęknie. Spektakl może nie porywa, bo trudno być fanem indyjskiej muzyki, ale jako lokalna ciekawostka z pewnością wart obejrzenia. Po jedziemy na nocleg i obiadokalację do hotelu w Cherai. Dziś nie ma programu zwiedzania i cały dzień wypoczynkowy w Cherai. Do plaży na której żerują jakieś siewkowate (po mojemu brodźce pławne) z hotelu dojdziesz w 5 min. Cały dzień więc spacery i wypoczynek w terenie, bo basen z tyłu hotelu znajdujemy dopiero wieczorem, widać pilotka zapomniała poinformować. Następnego dnia jedziemy do kolejnej atrakcji, którą jest przejazd zabytkową kolejką wąskotorową. Kolejka zbudowana wysoko w górach do przewozu herbacianych zbiorów dziś wozi turystów i miejscowych, bo oprócz turystycznej atrakcji jest to pewnie i środek transportu; są stacje na których przystaje, czasem ktoś dosiądzie. My, oczywiście bez bagażu pojedziemy nią z poziomu 1800 na 2200 gdzie czeka na nas autokar i hotel. Do stacji kolejki trza dojechać, więc poruszamy się krętą, górską drogą na której miejscami obowiązuje nakaz używania klaksonu i umiejscowione są ostrzeżenia przed przechodzącymi słoniami. No sporo tych niebezpieczeństw. Oczywiście początek po płaskim z widokami na górki, a później już wspinanie się do kolejki. Nasza trasa przejazdu z Coonoor do Ooty nie jest przesadnie długa, coś ponad godzinę. Widoki jakieś są, ale foto przeważnie pod słońce; i trudne i zwykle mało udane. Następnego dnia - herbata z bliska czyli bardzo malownicza plantacja, a potem przerób i zakupy. Po herbacianych atrakcjach zjazd z gór Nilgiri i przez PN Bandipur do Mysore. Szosa prowadząca przez PN z licznymi progami zwalniającymi, bo w parku żyją m.in. słonie. Jestem przekonany, że zobaczyłem i 2 dzikie, ale foto zrobiłem jedynie przywiązanemu na sznurku. W Mysore odwiedzamy na koniec dnia królewski pałac dynastii Wadiyar. W pałacu zbudowanym w latach 1897 do 1912 do dziś mieszkają potomkowie królewskiego rodu. Siedziba Wadiyarów od XIVw, a budynek nowy, bo stary spłonął przy zaślubinach królewskiej córki w 1896r. No, wnętrza iście królewskie. Następny dzień, praktycznie ostatni wycieczki. Rano zjeżdżamy nad rzekę Kaweri, gdzie widać jakieś stare pozostałości, ale nie o nich mówi pilotka tylko mijając się z prawdą opowiada, że Kaweri uznana za świętą, bo wpływa do Gangesu. Tak, Hindusi uznają ją za świętą i na brzegu obok tradycyjnych praczek odprawiają jakieś rytuały, ale rzeka kończy bieg wpływając do Zat. Bengalskiej i w żaden sposób pod górkę do Gangesu nie płynie. Jedziemy do Shravanabelagoli gdzie (znowu w skarpetkach) wdrapujemy się po 700 stopniach na wzgórze do dżinijskiej świątyni. Na szczycie monolityczny posąg Buhubali z Xw. Jeszcze krótki odpoczynek w hotelu i z lotniska w Bangalore wylot w stronę kraju.
Drobne wyjaśnienie - to główne foto wycieczki doskonale pasujące do tytułu wybrała Piea (mówisz i masz) - pokazuje ono po jak rozległym terenie te skarpetkowe spacery się odbywały.